piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 62

 

Dracolie

 Rozdział 62 "Chciałam wyjaśnić to sama"

Wybiegłam z Wielkiego Domu, najszybciej jak mogłam. Biegłam przez gęstą, zieloną trawę.Wiatr owiewał mi twarz.Trawa rozsiewała przyjemną woń, czuła też lekki ciepły zapach południowego jesiennego dnia, świeże truskawki, ziemia, życie...po prostu Obóz.W takim miejscu chce sie żyć. Co chwila przystawałam, by wykona manewry wymijające, wakacje sie skończyły, minął tydzień listopada, ale na dworze nadal było ciepło. Nie padało. 

Listopad. Tylko nie to. W tym roku wyjątkowo na niego nie czekałam. 

Wróćmy do omijania. Tyle półbogów kręciło sie po obozie. Całoroczni. Nie brakowało ich. Większość poznawałam, resztę tylko z wyglądu, nie znałam wszystkich. Przybyłam tu w połowie września.  

Jack przyjechał specjalnie na tą naradę tak jak Percy czy Piper. Chciałam ich poznać. Od kiedy dowiedziałam sie o nich, nie mogłam sie doczeka tego dnia. Ten dzień, nadszedł, ale nie było mi dane porozmawiać z nimi choćby minutkę. Parszywe szczecie. 

Wpadłam na 10 herosa, na odcinku przeszło 15 m. 

O nie, tak nie będzie. Cofnęłam sie o kilka metrów. Twarz rozciął mi niemożliwy uśmiech, takim samym szczycą sie Czarne charaktery, zły i szyderczy. No skoro taka jest moja przyszłość, nie będę sie tym teraz przejmowała. Zdarzało mi sie czasami, przełączy sie na tryb przerażającej. Czasami, co ja mówię, częściej niż często.

-Samolot pasażerski 003, sztuk jedna, rozpoczyna procedurę startową. Uprzejmie proszę o zapranie tyłków z pasa startowego. -Powiedziałam spokojnym głosem, wręcz nie swoim, zupełnie nie pasującym do uśmiechu. Wszystkie spojrzenia zwróciły sie w moją stronę. Mój pierwszy oficjalny lot, wcześniej próbowałam sie ukrywać.Dość, jestem wśród swoich.

Zdradzą cie, pamiętaj pierwsze miejsce jest tylko jedno. Mhymmm, oczywiście, wspaniała rada. Od razu poznałam ten głos. Nike.Szybko nasunęła mi sie odpowiedź.

Nie masz komu dudnić w głowie, ja i tak jestem Przegrana. Nie martwcie sie, ta bogini nie zrezygnuje szybo. Właściwie ona nie rezygnuje wcale. 

Dzieciaki patrzyły na mnie, z lekkim zainteresowaniem. No i może z nutą irytacji. Usłyszałam kilka zawiedzionych głosów. Zobaczymy kto kim sie zawiedzie. 

Pomyślałam czymś miłym. O tak. Poczułam siłę.

Oko jeżyło sie cudnym błękitem. Prawe oko pewnie też błyszczało, zapewne na czarno. Ale było zakryte opaską i przesłonięte czarną kaskadą długich włosów, tak ja zawsze. Robiłam tak nawet wtedy gdy jeszcze uważałam że jestem normalna. Od dawna.Dziewczyny w dawnej szkole uważały że to dlatego że muszę sie mieć gdzie ukryć, nie wiem, ale to samo powtórzyli ludzie z Hogwartu. Rozpędziłam sie. Skoczyłam najwyżej jak mogłam. Skrzydła nie zawiodły mnie. Poczułam sie lekka jak by moje kości były puste w środku. Leciałam, znowu gładko, rozcinałam powietrze. Uwielbiam to uczucie. Kocham. 

-Dziękujemy, koniec widowiska!-krzyknęłam, napiłam mięśnie pleców, brzucha i ramiona, tak jak wtedy kiedy chce nienaturalnie szybko poruszać skrzydłami. Zamknęłam oczy.Na chwile nagięłam czasoprzestrzeń. 

Znalazłam sie w jakimś miejscu , skrzydła lekko złożyły sie pod koszulką Obozu Herosów. Czasami tak sie dzieje. Nadal tkwiłam w powietrzu, stałam na jakimś niewidzialnym i niewyczuwalnym podeście. Pomieszczenie było jakby wielką czarną kulą. Co jakiś czas, w różnych miejscach wybuchały w spowolnionym tempie różnokolorowe iskierki, po czym rozbryzgiwały sie jak fajerwerki. O wiele szybciej i głośniej zajaśniało pół złote, pół srebrne światło.Nie było oślepiające, tylko zimne. Usłyszałam szepty. Głos, był mi znany, uwielbiałam go. Co noc próbowałam przenieść sie, odpłynąć by znowu to usłyszeć. Tak. Nie słyszałam dokładnie. Ujrzałam bardzo niewyraźnie jakiś strzęp, wspomnienie zdarzenia.

Miejsce z którego biła potężna moc,wszystko zlewało sie ze sobą, kolory, kształty. Były tam 3 postacie. Po chwili wytężanie wzroku dopatrzyłam sie jednej dziewczyny, i dwóch chłopców, jeden z nich leżał na ziemi, walczył ze sobą, powoli wyciągał rękę. Widziałam jego oczy, niebieskie i czyste. Przestraszone, ale pogodzone. Drugi z chłopców podał mu coś małego. Wizja sie rozmyła. Zostały tylko oczy. Niebieskie oczka. Były niezmienione. Czyste, spokojne, pogodzone, bohaterskie ale pewne i rozważne. 

Chciałam wyciągnąć rękę. Nie mogłam sie poruszyć. Oczy gwałtownie sie zamknęły i wsiąkły z ciemność. Ten "podest" na którym stałam w tym samym momencie zniknął. A ja spadłam z niemożliwą szybkością. 

 

Zamrugałam szybko, leciałam, w obozie. Ale nadal utrzymywałam tą prędkość.Szybko skarciłam, jeszcze 2 centymetry i stałabym sie płasko rzeźbą na Arenie. Gwałtowny skręt, pomógł ale nie wiele, prędkość. Kocham szybkość, adrenalinę, prędkość i wszystko z tym związane. Ale ta niemożliwa szybkość, prawie wbiła mnie w Arenę, a teraz kierowałam sie prosto na domki. Zdecydowałam sie na na opcje która powinna zwolnic moje tępo najszybciej. Złożyłam skrzydła. Skuliłam głowę między kolanami. Przeturlałam sie nad dachem jakiegoś domku. Wylądowałam twardo na ziemi, ale turlałam sie nadal. Zatrzymały mnie drzwi. Walnęłam w nie nogami, po wpływem uderzenia otworzyły sie z hukiem.

Otworzyłam zaciśnięte powieki. Leżałam w progu własnego domku. Ściany na zewnątrz zrobione były z szarego, szorstkiego kamienia, bardzo twardego, co sama kiedyś sprawdziłam. Pewnego ranka byłam tak zaspana że kiedy wyszłam na zewnątrz, musiałam opszec sie o futrynę w oczach migały mi czarne cienie. Przecierałam oczy gdy usłyszałam że ktoś woła moje imię. szybko odwróciłam sie z lekkim, nieobecnym słowem: "Co ?" na ustach. I walnęłam głową prosto w ścianę. Od razu rozjaśniło mi to punkt widzenia. Czym prędzej schowałam sie do środka, mając nadzieje że nikt tego nie widział.

Uniosłam głowę i rozejrzałam sie po wnętrzu domu.Jasny, mały, przytulny i przestrzenny.Łóżko ustawione pod oknem a nad nim róg Minotaura, obok drugie. Trochę wyższe, od poprzedniego. Zagłówek zdobiły rysunki, malowidła i wyryte mieczem, scyzorykiem lub czymś ostrym co było pod ręką obrazki. Moja robota.Miałam tam przeróżne rzeczy, naklejki i również napisy. Wszystko co akurat wpadło mi do głowy. 

Pod ścianą mała kamienna fontanna z rybką, ozdobiona hipokampami, koralowcami i innymi morskimi roślinami. Słona woda wypływałam z psyka rybki, na dnie leżało kilka złotych drachm. Uwielbiałam na nią patrzeć, myślałam wtedy że kiedyś będzie taki dzień kiedy w końcu będę potrzebna ludziom, kiedy będę walczyć za ważną sprawę, chronić bliskich, bo jak narazie to wszyscy starają sie chroni mnie.

Ale nie ma sie co rozczulać, wstałam, gdzieś za plecami usłyszałam jakiegoś obozowicza:

-Ciesz sie że tym razem twoja twarz nie wylądowała na ścianie. 

Nie przejęłam sie tym podeszłam do łóżka. Wyjęłam zapasowe trampki.I cisnęłam jednym z nich przez okno w stronę obozowicza, który nabijał sie ze mnie.Rzuciłam najmocniej jak umiałam.

Dostał w głowę, trampkiem lecącym z szybkością torpedy, która aż zwaliła go z nóg. 

Wystawiłam głowę przez okno.

-Ciesz sie że tym razem twoja twarz dostała butem a moją pięścią.-odkrzyknęłam.Może i kpinę przyjęłam ze spokojem ale nie zamierzałam jej tolerować. 

Wsunęłam sie pod łóżko, z tajnej rozsunęłam drzwi tajnej szufladki, wyjęłam kilka potrzebnych rzeczy. Godzin prosiłam Jake'a Masona by mi ją tam zbudował. To chłopak od Hefajstosa. 

-Nicola, mówiłem ci już Valdez jest lepszy ode mnie, poproś jego. 

-Jake, Leona tu nie ma.

-Wróci za dzień czy dwa.Wiesz e pracuje nad waż...

-Ważnym projektem, wiem wiem-przerwałam mu.-Ale proszę cie, będzie mi potrzebna.

-Mówiłem już, proś kogoś innego. 

-Ty mi jesteś potrzebny. -Zgodził sie.

Lekcje pierwsza "Potrzebny" to bardzo potne słowo. Przekonuje do prawie wszystkiego. Ale nigdy nie rzucajcie go na wiatr. Ja zawsze używam go wtedy kiedy tak właśnie myślę.

 

Zamknęłam szufladkę.Wysnułam sie spod łóżka Spakowałam rzeczy do plecaka. Wybiegłam z domu, złapałam w biegu but i rzuciłam za siebie. Tak. Wleciał prosto przez okno. Skierowałam sie w stronę lasu.Przypomniałam sobie zasadę nie chodź do lasu sam.Ale nie zabrałam nikogo nie chciałam ich narażać. Chciałam wyjaśnić to sama. 

 

Zagłębiałam sie coraz dalej w ciemność.Mgła otaczała wszystko, konary drzew nadal były rozrośnięte do tego stopnia że ciężko było sie przez nie przedrzeć. Ale nie był tak straszny jak wtedy. Przypomniał mi sie tamten dzień. Razem z Liamem weszliśmy w dzicz pod pretekstem że Jack ma do mnie sprawę. Nie dowiedziałam sie o co chodzi.Tyle czasu. 

Szłam pewnym krokiem. Nie wiem jak długo, wydawało sie że zaledwie chwile. 

I w końcu zobaczyłam jego ślepia.  

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam za ostatnie nieobecności, mam nadzieje że rozdział sie spodoba. Jest dedykowany, wszystkim czytelnikom.Nigdy nie zapomnijcie. Tylko jedna mała rada.                                                                                                          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz