Rozdział 58
Dracolie
Rozdział 58 " Upadek na trawę nie jest miły, miękki i przyjemny"
Wylądowaliśmy na poboczu jakiejś ulicy. Ale kojarzyłam okolice. To tak jakbym była tu już kiedyś ale patrzyła z innej perspektywy. Przed nami rozciągał się i gęstniał mały las. Jakieś wzgórze.
Siadłam i rozejrzałam się. Poczułam się jakbym miała oczy po bokach głowy. Zbyt szeroko.Dotknęłam ręką twarzy. Przepaska mi się zsunęła.
Od kilku dni szkolna pielęgniarka, dała mi lekarską opaskę. Zwykłą białą.Była lepsza niż bandaż, nie zsuwała mi się tak często i była wygodniejsza.Ale co poradzić kiedy rąbnęłam w ziemie.
Szybko ją poprawiłam.
Matt był metr dalej. Miał obdrapaną twarz i ręce, nie ruszał się, leżał na plecach.Jego strój WK'owca był wygnieciony, brudny, z rozdartą nogawką. Odkrywał kawałek skóry z głęboką wypaloną raną, skóra w okół była pokryta siniakami. Z rany wyciekało coś żółtego, jakby wypalił ją kwas.
Obok leżał Zack. Nie miał tyle szczęścia co my.. Walnął głową centralnie w ziemie. Z rekami wysuniętymi do przodu, a kolanami klęczał na ziemi. Powoli tracił równowagę, opadł resztą ciała na grunt.
-Co jest?-Zapytał po chwili.
-Udało ci się wylądowaliśmy.-Zack wstał i rozejrzał się.Miał na twarzy odciśnięty zielony ślad, od trawy na której wylądowaliśmy.
-To już? To tu? I to jest ten Obóz?! Jest tu tak...trawiasto, o i jest ulica. Luksus.
-Nie. To pobocze. Obóz jest chyba tam.-Wskazałam na ścieżkę prowadzącą na wzgórze.
-To idziemy, nie?- spojrzał w stronę Matt'a.-A jemu co?
Uklękliśmy przy nim. I co teraz? Nie wiemy co mu jest. Może lepiej go nie poruszać. A Może wystarczy potrząsną lekko. Spróbowałam.
Nic. Jęknął. Ale nie poruszył się.
Poczułam bul. Rwący. Piekło a nawet paliło. Spojrzałam na ramie. Wciąż to samo. Głęboka rana, lekko spuchnięta. Chociaż nie, bardzo spuchnięta. Próbowałam wyprostować ranie. Znowu zabolało. Nie mogłam wyprostować. Ani poruszyć, nic. Puchło z każdą minutą.
Zack zarzucił sobie Matt'a na ramiona. Ruszyliśmy w stron wzgórza.
Czekał tam Chejron. Opiekun obozu i najmądrzejszy z centaurów.
-Nicola. Czekałem na was, mamy sprawy do omówienia.
Weszliśmy na teren Obozu.Centaur osobiście udzielił chłopcom pozwolenia. Skierowaliśmy sie w stronę Wielkiego Domu.
Po
drodze podbiegło do nas 2 satyrów.Złapali Matt'a pod rece i zaciągnęli
do obozowego szpitala. Biegli dużo przed nami, ale chłopak wyślizgiwał się im z rąk i wykrzywiał pod dziwnymi kątami. Szło im o wiele mniej
sprawnie niż Zackowi. Uśmiechał się pod nosem wiec uznałam że to mu
pasuje, być lepszym od satyrów. Przyglądał się wszystkiemu uważnie, nie
był bardzo zaskoczony.
Po zapewnieniu Chejrona, że nasz stan zdrowia pozwala nam na przechadzki i rozmowy.Nie kołuje, ani nie dwoi nam się w oczach. Wszystkie kości są całe i na swoim miejscu. I raczej nie mamy większych objawów niż obicia, siniaki i lekki ból całego ciała spowodowany upadkiem na ziemie, weszliśmy do Wielkiego Domu.Tak, ukryłam rozdarte ramie, po co denerwować wszystkich na wejściu. Był zwykłym trzy piętrowym domem jaki spotyka się na wsiach. Miał kolor pastelowego błękitu.
Miły i przytulny, tak ja go zapamiętałam.
Liczyła że spotkam przyjaciół.
Byli wszyscy, a nawet wiecej niż się spodziewałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz