czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 57

 

Dracolie

Rozdział 57 "Przemiana której nikt się nie spodziewał"

Staruszek opowiadał różne historie. Na przykład zdał mi relacje z wstrzymania czasu przez Kronosa podczas Obrony Manhattanu.Wszystko widział i słyszał to nie jest normalne, on był śmiertelnikiem.

-Nagle, no wzięło mnie i zatrzymało.Wcale, wcale się ruszy nie mogłem. Rozumisz?-stanął w bardzo dziwnej pozie,na zgiętych nogach rozstawionych szeroko, ręce miał ułożone jakby szykował się do biegu, bardzo blisko ciała.Wykrzywił twarz, tak że wszystkie zmarszczki na jego twarzy opadły, wiec jeszcze bardziej przypominał mi chomika.Pochylił się do przodu i uniósł prawą nogę.-Tak właśnie stałem. Od razu żem się domyślił że to sta-a-r-y kręgosłup, przestaje już pracować. No a oni mnie nie słuchali! Rozumisz?

-Ale kto pana nie słuchał.-zapytała. Ten miły dziadek bredził coś od rzeczy. 

-No te chłopaki co to tu wtedy biegły. Ja krzyczę do nich żeby mi pomogli plecy nastawić, a oni że głusi udawali. 

I tak rozmawialiśmy przez kolejną godzinę o niczym i wszystkim, co nie było ważne. 

-Wysłali mnie. Ja musiałem. Ojj wiele lat temu, tak.Nie skończyłem...ale tu żyje lepiej. Oni mnie nie szukają. Ciekawe co dziś na obiad.- Gadał dalej swoje.

Kiedy to ja kompletnie go nie słuchałam. Myślałam tylko gdzie chłopcy? I czy długo mam się tak pałętać, po ulicach. 

Nie wiedziałam gdzie jestem. 

Następne pół godziny minęło. Nic się nie wydarzyło. 

Potem usłyszałam krzyki za sobą. 

-Ratunku, To się wściekło!

Zack! Tak, w końcu wracają.   

Odwróciłam się zobaczyłam Matt'a i Zacka, uciekających  na łep na szyje. Wrzeszczeli w niebo głosy. A za nimi biegł Vaniteass waląc ich złotą smyczą. 

Zbliżali sie w zawrotnym tempie. 

-Nicola, to nas zje!-Krzyknął Matt 

Byli tylko kilka metrów przede mną i wtedy Vaniteass mnie zobaczył.

-Waawaa- pisnął potworek.

Zrobiłam niepewny uśmiech i powolutku wysnułam ręce do przodu.Zdążyłam usłyszeć mamrotanie staruszka:O tak właśnie biegli, tak samo.

Vaniteass przeskoczył nad głowami chłopaków, uderzając ich przy tym pazurami. Biegł prosto na mnie. Starałam sie nie zwracać uwagi na to że potwór pluł śliną która zbierała piach z ulicy, następnie oblizywał się i połykał piach.

Skoczył, złapałam go w ręce, zaczął mnie drapać w przyjacielskim geście. Położyłam go na ziemi.Niemiał obróżki. Może zgubił może chłopcy odpięli i dlatego tak mu odbiło. 

Potworek złapał mnie za rękaw.Granatowe oczka patrzyły na mnie błagalnie, chyba próbował się uśmiechnąć. Wykrzywiał paralityczni mortke.

-Spiżowe obręcze zacisną się prędzej i ciaśniej niż myślisz-Przemówił.Uśmiech spełzł z mojej twarzy.Byłam przerażona. Zrozumiałam że te paralityczne wykrzywienia to jego uśmiech, pogardliwy i wredny, łaknący bólu. 

Nie zdążyła wyrwać reki. Jednym szybkim ruchem sięgnął do mojego ramienia. Jego ciemny pazuy rozciął mi skórę, kawałek przedramienia, i pociągnął aż do łokcia. Krzywa, półokrągła rana. Chyba uszkodził mi mięśnie. Nie wiem nic nie czułam, nie bolało wcale.Patrzyłam jak krew rozlewa się po całej ręce, zabarwia koszulkę i spodnie. Kapie na asfalt. Chłopcy byli z 5 metrów ode mnie. Teraz zobaczyła że i oni są poranieni. Małe wąskie rany ociekały krwią. Mieli ich dużo.Zapewne od złotej smyczy. 

 Vaniteass odskoczył na bok i rozwiał się w pył na wietrze. 

Zack i Matt chwycili się za ręce i skoczyli na mnie. Oboje obieli mnie wolnymi rekami i opadaliśmy w tył. Powoli.

Do momentu, nie wiedziałam o co chodzi ale potem wszystko się rozjaśniło... 

Zack, zdecydował się na teleportacje nas do Obozu. Choć wszyscy mieliśmy liczne rany.A co jeśli zgubimy cześć siebie po drodze.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz