piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 62

 

Dracolie

 Rozdział 62 "Chciałam wyjaśnić to sama"

Wybiegłam z Wielkiego Domu, najszybciej jak mogłam. Biegłam przez gęstą, zieloną trawę.Wiatr owiewał mi twarz.Trawa rozsiewała przyjemną woń, czuła też lekki ciepły zapach południowego jesiennego dnia, świeże truskawki, ziemia, życie...po prostu Obóz.W takim miejscu chce sie żyć. Co chwila przystawałam, by wykona manewry wymijające, wakacje sie skończyły, minął tydzień listopada, ale na dworze nadal było ciepło. Nie padało. 

Listopad. Tylko nie to. W tym roku wyjątkowo na niego nie czekałam. 

Wróćmy do omijania. Tyle półbogów kręciło sie po obozie. Całoroczni. Nie brakowało ich. Większość poznawałam, resztę tylko z wyglądu, nie znałam wszystkich. Przybyłam tu w połowie września.  

Jack przyjechał specjalnie na tą naradę tak jak Percy czy Piper. Chciałam ich poznać. Od kiedy dowiedziałam sie o nich, nie mogłam sie doczeka tego dnia. Ten dzień, nadszedł, ale nie było mi dane porozmawiać z nimi choćby minutkę. Parszywe szczecie. 

Wpadłam na 10 herosa, na odcinku przeszło 15 m. 

O nie, tak nie będzie. Cofnęłam sie o kilka metrów. Twarz rozciął mi niemożliwy uśmiech, takim samym szczycą sie Czarne charaktery, zły i szyderczy. No skoro taka jest moja przyszłość, nie będę sie tym teraz przejmowała. Zdarzało mi sie czasami, przełączy sie na tryb przerażającej. Czasami, co ja mówię, częściej niż często.

-Samolot pasażerski 003, sztuk jedna, rozpoczyna procedurę startową. Uprzejmie proszę o zapranie tyłków z pasa startowego. -Powiedziałam spokojnym głosem, wręcz nie swoim, zupełnie nie pasującym do uśmiechu. Wszystkie spojrzenia zwróciły sie w moją stronę. Mój pierwszy oficjalny lot, wcześniej próbowałam sie ukrywać.Dość, jestem wśród swoich.

Zdradzą cie, pamiętaj pierwsze miejsce jest tylko jedno. Mhymmm, oczywiście, wspaniała rada. Od razu poznałam ten głos. Nike.Szybko nasunęła mi sie odpowiedź.

Nie masz komu dudnić w głowie, ja i tak jestem Przegrana. Nie martwcie sie, ta bogini nie zrezygnuje szybo. Właściwie ona nie rezygnuje wcale. 

Dzieciaki patrzyły na mnie, z lekkim zainteresowaniem. No i może z nutą irytacji. Usłyszałam kilka zawiedzionych głosów. Zobaczymy kto kim sie zawiedzie. 

Pomyślałam czymś miłym. O tak. Poczułam siłę.

Oko jeżyło sie cudnym błękitem. Prawe oko pewnie też błyszczało, zapewne na czarno. Ale było zakryte opaską i przesłonięte czarną kaskadą długich włosów, tak ja zawsze. Robiłam tak nawet wtedy gdy jeszcze uważałam że jestem normalna. Od dawna.Dziewczyny w dawnej szkole uważały że to dlatego że muszę sie mieć gdzie ukryć, nie wiem, ale to samo powtórzyli ludzie z Hogwartu. Rozpędziłam sie. Skoczyłam najwyżej jak mogłam. Skrzydła nie zawiodły mnie. Poczułam sie lekka jak by moje kości były puste w środku. Leciałam, znowu gładko, rozcinałam powietrze. Uwielbiam to uczucie. Kocham. 

-Dziękujemy, koniec widowiska!-krzyknęłam, napiłam mięśnie pleców, brzucha i ramiona, tak jak wtedy kiedy chce nienaturalnie szybko poruszać skrzydłami. Zamknęłam oczy.Na chwile nagięłam czasoprzestrzeń. 

Znalazłam sie w jakimś miejscu , skrzydła lekko złożyły sie pod koszulką Obozu Herosów. Czasami tak sie dzieje. Nadal tkwiłam w powietrzu, stałam na jakimś niewidzialnym i niewyczuwalnym podeście. Pomieszczenie było jakby wielką czarną kulą. Co jakiś czas, w różnych miejscach wybuchały w spowolnionym tempie różnokolorowe iskierki, po czym rozbryzgiwały sie jak fajerwerki. O wiele szybciej i głośniej zajaśniało pół złote, pół srebrne światło.Nie było oślepiające, tylko zimne. Usłyszałam szepty. Głos, był mi znany, uwielbiałam go. Co noc próbowałam przenieść sie, odpłynąć by znowu to usłyszeć. Tak. Nie słyszałam dokładnie. Ujrzałam bardzo niewyraźnie jakiś strzęp, wspomnienie zdarzenia.

Miejsce z którego biła potężna moc,wszystko zlewało sie ze sobą, kolory, kształty. Były tam 3 postacie. Po chwili wytężanie wzroku dopatrzyłam sie jednej dziewczyny, i dwóch chłopców, jeden z nich leżał na ziemi, walczył ze sobą, powoli wyciągał rękę. Widziałam jego oczy, niebieskie i czyste. Przestraszone, ale pogodzone. Drugi z chłopców podał mu coś małego. Wizja sie rozmyła. Zostały tylko oczy. Niebieskie oczka. Były niezmienione. Czyste, spokojne, pogodzone, bohaterskie ale pewne i rozważne. 

Chciałam wyciągnąć rękę. Nie mogłam sie poruszyć. Oczy gwałtownie sie zamknęły i wsiąkły z ciemność. Ten "podest" na którym stałam w tym samym momencie zniknął. A ja spadłam z niemożliwą szybkością. 

 

Zamrugałam szybko, leciałam, w obozie. Ale nadal utrzymywałam tą prędkość.Szybko skarciłam, jeszcze 2 centymetry i stałabym sie płasko rzeźbą na Arenie. Gwałtowny skręt, pomógł ale nie wiele, prędkość. Kocham szybkość, adrenalinę, prędkość i wszystko z tym związane. Ale ta niemożliwa szybkość, prawie wbiła mnie w Arenę, a teraz kierowałam sie prosto na domki. Zdecydowałam sie na na opcje która powinna zwolnic moje tępo najszybciej. Złożyłam skrzydła. Skuliłam głowę między kolanami. Przeturlałam sie nad dachem jakiegoś domku. Wylądowałam twardo na ziemi, ale turlałam sie nadal. Zatrzymały mnie drzwi. Walnęłam w nie nogami, po wpływem uderzenia otworzyły sie z hukiem.

Otworzyłam zaciśnięte powieki. Leżałam w progu własnego domku. Ściany na zewnątrz zrobione były z szarego, szorstkiego kamienia, bardzo twardego, co sama kiedyś sprawdziłam. Pewnego ranka byłam tak zaspana że kiedy wyszłam na zewnątrz, musiałam opszec sie o futrynę w oczach migały mi czarne cienie. Przecierałam oczy gdy usłyszałam że ktoś woła moje imię. szybko odwróciłam sie z lekkim, nieobecnym słowem: "Co ?" na ustach. I walnęłam głową prosto w ścianę. Od razu rozjaśniło mi to punkt widzenia. Czym prędzej schowałam sie do środka, mając nadzieje że nikt tego nie widział.

Uniosłam głowę i rozejrzałam sie po wnętrzu domu.Jasny, mały, przytulny i przestrzenny.Łóżko ustawione pod oknem a nad nim róg Minotaura, obok drugie. Trochę wyższe, od poprzedniego. Zagłówek zdobiły rysunki, malowidła i wyryte mieczem, scyzorykiem lub czymś ostrym co było pod ręką obrazki. Moja robota.Miałam tam przeróżne rzeczy, naklejki i również napisy. Wszystko co akurat wpadło mi do głowy. 

Pod ścianą mała kamienna fontanna z rybką, ozdobiona hipokampami, koralowcami i innymi morskimi roślinami. Słona woda wypływałam z psyka rybki, na dnie leżało kilka złotych drachm. Uwielbiałam na nią patrzeć, myślałam wtedy że kiedyś będzie taki dzień kiedy w końcu będę potrzebna ludziom, kiedy będę walczyć za ważną sprawę, chronić bliskich, bo jak narazie to wszyscy starają sie chroni mnie.

Ale nie ma sie co rozczulać, wstałam, gdzieś za plecami usłyszałam jakiegoś obozowicza:

-Ciesz sie że tym razem twoja twarz nie wylądowała na ścianie. 

Nie przejęłam sie tym podeszłam do łóżka. Wyjęłam zapasowe trampki.I cisnęłam jednym z nich przez okno w stronę obozowicza, który nabijał sie ze mnie.Rzuciłam najmocniej jak umiałam.

Dostał w głowę, trampkiem lecącym z szybkością torpedy, która aż zwaliła go z nóg. 

Wystawiłam głowę przez okno.

-Ciesz sie że tym razem twoja twarz dostała butem a moją pięścią.-odkrzyknęłam.Może i kpinę przyjęłam ze spokojem ale nie zamierzałam jej tolerować. 

Wsunęłam sie pod łóżko, z tajnej rozsunęłam drzwi tajnej szufladki, wyjęłam kilka potrzebnych rzeczy. Godzin prosiłam Jake'a Masona by mi ją tam zbudował. To chłopak od Hefajstosa. 

-Nicola, mówiłem ci już Valdez jest lepszy ode mnie, poproś jego. 

-Jake, Leona tu nie ma.

-Wróci za dzień czy dwa.Wiesz e pracuje nad waż...

-Ważnym projektem, wiem wiem-przerwałam mu.-Ale proszę cie, będzie mi potrzebna.

-Mówiłem już, proś kogoś innego. 

-Ty mi jesteś potrzebny. -Zgodził sie.

Lekcje pierwsza "Potrzebny" to bardzo potne słowo. Przekonuje do prawie wszystkiego. Ale nigdy nie rzucajcie go na wiatr. Ja zawsze używam go wtedy kiedy tak właśnie myślę.

 

Zamknęłam szufladkę.Wysnułam sie spod łóżka Spakowałam rzeczy do plecaka. Wybiegłam z domu, złapałam w biegu but i rzuciłam za siebie. Tak. Wleciał prosto przez okno. Skierowałam sie w stronę lasu.Przypomniałam sobie zasadę nie chodź do lasu sam.Ale nie zabrałam nikogo nie chciałam ich narażać. Chciałam wyjaśnić to sama. 

 

Zagłębiałam sie coraz dalej w ciemność.Mgła otaczała wszystko, konary drzew nadal były rozrośnięte do tego stopnia że ciężko było sie przez nie przedrzeć. Ale nie był tak straszny jak wtedy. Przypomniał mi sie tamten dzień. Razem z Liamem weszliśmy w dzicz pod pretekstem że Jack ma do mnie sprawę. Nie dowiedziałam sie o co chodzi.Tyle czasu. 

Szłam pewnym krokiem. Nie wiem jak długo, wydawało sie że zaledwie chwile. 

I w końcu zobaczyłam jego ślepia.  

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam za ostatnie nieobecności, mam nadzieje że rozdział sie spodoba. Jest dedykowany, wszystkim czytelnikom.Nigdy nie zapomnijcie. Tylko jedna mała rada.                                                                                                          

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 61

 

 Dracolie

Rozdział 61 "Namawiali żebym wróciła do domu"

Czy wszystko musi być takie trudne. Ze wszystkim mam problem. Tak wiem, jestem dziwnym połączeniem człowieka i boga ale mi też należy sie "długo i szczęśliwie". Nie? No dobra, może wymagałam za dużo, nie potrzebuje księcia z bajki. Ale Życie Długie i Szczęśliwe należy sie każdemu. Ale co sie oszukuje. Moje życie jest ważne, do momentu. Nie zależy Im na mnie. Nie musi. Nie dbam czy bogowie mnie lubią czy nie.Moja przyszłość została przesądzona wieki temu, wiec co mam do gadania. Postawmy sprawę jasno. DUŻO MAM DO POWIEDZENIA W SPRAWIE MOJEGO ŻYCIA.Ci na górze nie będą mną manipulować.Co to to nie. Może i jestem śmiertelna ale nie głupia.

A co do narady to dowiedziałam sie kilku rzeczy.

-Musisz wróci do domu. Bo inaczej Sophie wyśle tu Cheyenne. Nie chcesz tego. -Odezwał sie Jack.

-O czym ty mówisz.-Nie zrozumiałam nic. Nie mogłam połączy faktów. Za dużo informacji jak na jedną naradę. A to nie był koniec dnia.-Co to jest cheyenne?List ?!

-Co? Nie. Smok. Przywiązał sie do Sophie...No wiesz, to długa historia...W każdym bądź razie...no i tylko raz uśliniła ci tą poduszkę na łóżku...Prawie rozwaliła komin ogonem...a to to nawet nie złe było bo sąsiadów... no wiesz tych...-chłopak mówił, mówił cały czas. Nie słuchałam wszystkiego. No tak szczerze ty tylko połowę albo mniej. 

Bezsensu

-Czekaj, czekaj,ale ten smok to duży nie?

-Tak.

-To go pocztą nie wyśle.Nie zapakują. 

Dali mi chwile,żebym doszła do siebie i otrzeźwiła sie. 

Potem rozmawialiśmy już normalnie. Jack powiedział mi resztę swych obaw dotyczących Sophie. Namawiał żebym wróciła do domu.Pomogła Sophie.

Ale nie tylko Sophie potrzebowała pomocy. Była również Kate.Chejron wyczuwał w niej ogromne pokłady magii. Czyżby ona była żywiołem? Jeśli tak, to trzeba jej pomóc nad tym panować. Zaczęła sie zmieniać.Podejrzewają ją o żywioł, mnie też. Ja sie nie zmieniałam, nic.O co chodzi?

Kate Adler. Mówią o niej, jako Ogniu. 

Wiem że tego sobie nie wybrała, ale w takim momencie.

Jakbym miała mało problemów.

Tinie ujawniły sie moce wróżbiarskie. Nachodzą ją wizje przeszłości, kilka z nich jest o mnie.Została w Obozie, stała sie uczennicą Wyroczni. Bedzie uczyła sie opanowywać wizje.Musi nas o nich informować.Zostanie tu dla ochrony, Matt nie mógł jej teraz pilnować. To jemu bardziej przyda sie ochrona. Teraz jej bratu bardziej przyda sie ochrona i pomoc.Kiedy Shena dowiedziała sie o co sie stało, od razu postanowiła mu pomóc. Bardzo ucieszyła sie to  był jej pierwszy żywy pacjent. Zapewniała że pacjent przeżyje. Ale nadal do końca nie wiadomo co mu jest.

Dostałam już misje ruszamy jutro. Czekamy. JA czekam aż skończy sie narada, grupowi domków i osoby które znają sytuacje. Sami najważniejsi.Percy, Annabeth, Leo, Nico, Piper, Rachel ... cała reszta.Ale nie mogłam nawet sie im dobrze przyjrzeć. Miałam własne zadanie. Musiałam odwiedzić las. Pamiętałam owego czarnego lwa. Zmorę, poluje na mnie, wiec teraz ja zapoluje sie na niego.          

   

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 60

 

 Dracolie

 Rozdział 60 "Każdy z nas siedzi w fotelu, za broń użyj tylko, herbaty "

Miałam racje. Nie wiedziałam o wszystkim. Miałam tylko kilka informacji, w których były wyraźne luki, jakby ktoś ponacinał je nożyczkami i złożył w złej kolejności. Nic nie pasowało.Wszystko było wyrwane z kosmosu.Nie właściwe. na dodatek informacje nie były pewne. To nie były konkrety, to malutkie szczegóły, a każdy z innego kontynentu. Nic się nie układało. Właśnie przyjaciele?! Jak do tego doszło!

 

 Zaczęłam doceniać uroki zwykłego życie, człowieka siedzącego w fotelu z herbatą w reku czytającego gazetę, spoglądającego za okno. Widzi tam własne miasto,  cały huk, szum, pył, kurz, gwar,pośpiech, ludzi, bogactwo a wreszcie, spokój, radość, śmiech, gry, zabawy, szum kół rowerów, deskorolek. Huk piłek odbijanych o asfalt, ścianę.Ale to wszystko jest za oknem, to wszystko jest tam, gdzieś daleko. A człowiek jest tu, siedzi w fotelu popija herbatę. I znowu, czyta, "Zabłąkane zwierze.Okazało się że to niezwykle rzadki okaz", "Ogromna ośmiornica uciekła z łodzi" , "Ojciec chciał pochowa swoją 9-letnią córkę żywcem" a wreszcie" Najszybszy sposób na obieranie jajka na twardo". Wszystkie działo się daleko poza pokojem, poza człowiekiem i jego herbatą. Bo był tylko on, tylko tu i tylko teraz.Czy dla niego TYLKO to się liczyło? Zapewne nie bo jest tyle spraw, tyle roboty: praca, dzieci, dom, rachunki, zakupy, szkoła, zebranie, wycieczka do Krakowa, na Madagaskar czy Tokio. To sprawy do przemyślenia, ale czy teraz? Nie, teraz jest: człowiek, fotel, gazeta i herbata. Teraz nie myślał o niczym, a w najgorszym wypadku co zjeść na obiad. Ale przecież miał gazetę, czytał o tym czy innym, tu powódź, tam pożar, ale on był daleko. Człowiek nie jest z żelaza, mógł w kilku procentach żałować tego zła na świecie, ale miał tylko FOTEL, HERBATĘ, GAZETĘ I człowieka, inaczej SIEBIE. 

 

Przyjaciele powiedzieli o wszystkim, dostałam list, Chejron wyjawił mi swoje obawy i przypuszczenia. Za chwile odbędzie się narada, beze mnie. Nowi kumple, nowa przygoda, nowa sceneria, nowy świat, ale nie było dla mnie miejsca na naradzie. Mieściłam się jedynie w wielkim planie, dożo ofiar, wielka cena i 5% na ocalenie tego co dobre, prawe i ważne. Uratowanie życia, nie tylko swojego i nie tylko innych.   

 

Nigdy o tym nie myślałam, wtedy jednak zdałam sobie sprawę że byłam i niestety będę jak ta osoba. Siedząca, mająca Tylko, i nie moc. Nie powstrzymasz przeznaczenie, choć wiele zakrętów dróg i zboczy. czy tego chcesz czy nie. To i tak stanie się. Bo nie uciekniesz od samej siebie. Chcesz walczyć ale i tak masz tylko, i nic.

Nigdy tego nie chciałam, przypuszczam że nikt by nie chciał. Byc minuta w nieskończonej mierze czasu. Ale zawsze powtarzałam że bez tej jednej minutka czas stanie, Czegoś zabraknie, to nie będzie już to samo.Taką minutka jest każdy z nas. A kiedy zbierze się minutek kilka choćby 5, to zawsze znajdzie się ich potrzeba.Dajmy na to przykład, rano, poniedziałek, a ty musisz wstać do szkoły, autobus odjeżdża o 6:50, a ty przed wyjściem musisz zrobi jeszcze tyle rzeczy. Wstajesz godzinę wcześniej. Wiec kiedy budzi cie mama o tej 5:50, ty mówisz: Jeszcze 5 minut.już wstaje, za minutkę. Nawet minuta, rano jest ważna. Wiec czemu człowiek, nie miałby być ważny na świecie, dziś?!

 Ale w tym momencie byłam osoba siedzącą w fotelu, z kubkiem w reku i gazetą.Miałam wszystko to. Bo widzicie byłam ja, ale był też człowiek, fotel, gazeta i nieszczęsna herbata. 

W moim przypadku człowiekiem, czyli osoba podejmującą decyzje,myśląca, mającą specjalizacje, marzenie, potrzeby i pomysł, byli bogowie i inne siły wyższe. Fotel, to coś w czym się siedzi, tkwi po uszy a więc świat. Gazeta, środek informacji, coś z czego możemy się wiele dowiedzieć, dobrego lub złego. Może nas pogrążyć i może podnieś na duży by na koniec i tak zmiesza z błotem i upokorzyć. To są wszelkie potwory, kłopoty, troski, śmierć, choroby, rozstania, pogłoski o tych i innych, których mogłaś uratować a miałaś Tylko, tylko herbatę i siebie.Potem dochodzisz do wniosku że jedyną przeszkodą jesteś ty sam, i twoje własne urojenie i kompleksy niższości.Herbata jest miecz, łuk, broń, tarcza, moce, przyjaźń, miłość, plany, marzenia , upodobanie, hobby, kumple, honor.Tak oto władali mną stworzenia z wyższej półki: fata, los, bogowie, dracolie, czy inne takie.Tkwiłam sobie w świecie, dowiedywałam sie o różnych złach na świecie ale za póżno uswiadamiałam sobie że przeciez jestem minutą.

 

 

Dlaczego o tym wszytkim musieli powiedzie mi przyjaciele, nie wiem. Przecież wieście niósł wiatr. Wystarczyło tylko pomyślec, przeciez to oczywiste. Jack powiedzia że dar Sophie wymyka sie spod kontroli. Mała nie jest wstanie tego okiełznac, codzienne nowe zdolności, mnie by to przerosło a ona ma tylko 7 lat, i smoka na karku. Rodzice starają sie jak tylko mogą, ale moja siostra sie zmienia. Przez te kilka miesicy urosła i zrobiła sie jekby starsa, dojrzalsza. Włosy miała dłuższe, ciemniejsze i tawrdsze.Miałą pekne kasztanowe włosy, mieniące sie na rudo. Była taka słodka, mała i chuda. Uwielbiałą ubiera sie w sewterki, oczywiście zapinane na guziki.Zawsze kolorowe. 

To takie przeciwieństwo mnie. Uśmiecham sie czsto i jestem zazwyczaj nastawiona pozywywnie, taka osóbka w sam raz do pocieszenia, miła, radosna, wesoła, zabawna pomysłowa. Niektórzy mówili że to miód na rane, ale czy to prawda.Takim miodem była Sophie, nie ja.Sophie była tą ukochana najlepszą siostra świata.

Ja mogłam pocieszac by pomocna, silna i optymistyczna, ale byłam raczej tą dobrą po złej stronie. Lubiła czarny, nie dla popisu, czarne, długie włosy, jasna skóra, długie rzesy i prawie że granatowe oczy. Cienie pod oczami nieustannie towarzyszyły mi każdego dnia. Chuda, chociaż dobrze zubudowana. Dużo trenowałam z tatą lub sama, miałąm wicej siły niż połowa "normalnych" chłopców z mojego roku, albo i wicej. Byłam stanowcza w dążeniu do celu, uparta i przdewszystkim sobą. Jeśli byłam w czymś dobra, to musiałam by najlepsza, najsilniejsza, najbardzie wytrwała. Trenowałam sporty. Ćwiczyłam, zawsze za dużo i za mocno jak na swój wiek. Opłaciło sie. Byłam słodka, chyba z uśmiechu na twarzy. Duszyczka. Nie byłam straszne, nie robie wszystkiego eby sie mnie bano, robie todla siebie, gdzy w młodoci nie miałam znajomych a lekarze nie widzieli ratunku, pozostawała tylko wytrwałośc, i chec udowodnienie że nawet z zaawansowaną chorobą miałam te odwage. 

Ludzie czsto pytali mnie czy lubie różowy. Zawsze odpowiadałam że lubie wszystkie, ale najbardziej ciemne i głbokie. Ale uszy przecitnych ludzi słyszą tylko to co chcą. Zapytani dlaczego sądzą że lubie różowy, odpowiadają: No bo ty zawsze masz na sobie coś różowego. 

Błąd! Co z tego że czasmi nosze kolory, kiedy dusze mam szarą. Mama mówi że mam za dużo czarnego, wiec kupuje mi dużo kolorowych ubrań. Tak naprawde nie mam aż tyle czerni. To sama moja osobą jest czernią. JA JESTEM CIEMNOŚCIĄ. 

Sophie sie zmienie, a ja nie moge zosta w miejscu nie zamkną mnie w fotelu. Nie dam sie. 

Ale zmiany to nie nowośc dla moich kumpli. Kate Adler, Tina Lucero. One też sie zmieniły.

Tina nie była nadal ta słodką dziweczyną o która ubiegali sie chłopcy. Teraz była bardziej Tiną, wiedzącą co zrobi eby było dobrze, majacą dobry pomysł na wszystko, przyszłościową. Była taka z charakteru a teraz i z wyglądu. Brązowe ciemne włosy, lekko opalona, brzoskwiniowe usta, śmiałe rubinowe oczy, w lekkich odcieniech na pograniczy niebieskiego i zielonego.

Tina stała sie przyszłościowa, a Kate bardziej czerwona niż zwykle. 

Oczy troche wicej niż brązowe, włosy mieniące sie na rudo, bardziej puszyste i suche. Skóra brzoskwiniowa. Usta jeszcze bardziej różowe niż zwykle.

 

Czy już wtedy wiedziałam? Nie.

                               

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 59

 

 Dracolie

 Rozdział 59 " Wracam do znajomych"

Chejron zaprowadził mnie do pomieszczenie w którym na środku stał duży stół pingpongowy.Nie byłam w tej cześć Wielkiego Domu. Nie można było mi się tu zagłębiać, ale za to poznałam prawie każdy zakątek na terenie Obozu. Jeśli istniała jakaś ciekawa cześć obozu to na pewno ją znam albo poznam.Gdybyście spotkali mnie w przyszłości w Obozie, i chcieli poznać jego sekrety poproście ładnie to możee...

W każdym razie, w okół stołu stało o wiele za dużo krzeseł. A dokładnie 17.

Centaur niechał swoim wózkiem i zajął puste miejsce na przedzie stołu, zastawionego różnymi przekąskami.

-Najpierw...chciałbym porozmawia z wami.-powiedział spokojnie Chejron.

Rozejrzałam się. W okół siedzieli sami przyjaciele. Po lewej stronie opiekuna obozu, 3 krzesła były zajęte.

Jack Foster, Kate Adler i Tina Luckero.

Ahh Tina... gdy tylko na nią spojrzałam pomyślałam o Matt'im, leży teraz na łóżku, zapewne nieprzytomny. Cały zbolały, zimny i nieruchomy, na ciele liczne rany i otarcia. Lekko siny na twarzy. Tych dwóch satyrów opatrzyło go jak należy, i nie potrzebna była pomoc dzieci Apollina.

Poczułam nagły, i niespodziewany, rwący ból w reku. Rana daje o sobie znać. A może i mną muszą się zając obozowicze z domku 7...

Tina miała dość niewyraźny wyraz twarzy. Jeszcze nie widziała brata, nie wie o wszystkim, jeszcze nie jest na mnie zła. Pewnie myśli, czy on też tu przybędzie, a może spodziewała się go razem ze mną...?

Kate była po trochu wszystkim zafascynowana a po trochu zaniepokojona. Oglądała uważnie każdą ścianę.Jej blond włosy, nadal były lekko pocieniowane a końcówki zrobiły się w małym stopniu rude. Farbowała się? Nie raczej nie. Wpadła mi do głowy śmieszne myśl, której nie powiedziałabym Adler, a dokładniej : że zmienia futro na jesień. Gdybym jej powiedziała że jest ruda, zdenerwowałaby się na mnie. Nie lubiła rudego, chociaż na taki właśnie kolor mieniły się jej włosy w zimnym świetle żarówek. Może ktoś uznałby to za dziwne, że włosy mienią się pomarańczem w zimnym świetle, ale tak właśnie było. Nic na to nie mogła poradzić.

Jack nie miał na sobie żadnych oznak zaatakowanie przez rozwścieczoną obozowiczkę, a wiec uznałam że już wyleczył się z obdrapań które mu zrobiłam, nie chcący oczywiście. Wtedy podczas napadu złości.

 

Siadłam po drugiej stronie centaura, obok mnie Zack, który dziwnie patrzył na Tinę. 

Przywitałam sie z kumplami. Chwila na rozmowę. Musiałam wypyta o wszystko. 

-A teraz, zanim zwołamy naradę, powiedzcie jej o wszystkim.-Powiedział Chejron, ponuro zwracając się do Tiny, Jacka i Kate.

Uśmiech spełzł z mojej twarzy, to nie zapowiada nic dobrego...               

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 58

 

Dracolie

Rozdział 58 " Upadek na trawę nie jest miły, miękki i przyjemny"

Wylądowaliśmy na poboczu jakiejś ulicy. Ale kojarzyłam okolice. To tak jakbym była tu już kiedyś ale patrzyła z innej perspektywy. Przed nami rozciągał się i gęstniał mały las. Jakieś wzgórze. 

Siadłam i rozejrzałam się. Poczułam się jakbym miała oczy po bokach głowy. Zbyt szeroko.Dotknęłam ręką twarzy. Przepaska mi się zsunęła. 

Od kilku dni szkolna pielęgniarka, dała mi lekarską opaskę. Zwykłą białą.Była lepsza niż bandaż, nie zsuwała mi się tak często i była wygodniejsza.Ale co poradzić kiedy rąbnęłam w ziemie.

Szybko ją poprawiłam.

 

Matt był metr dalej. Miał obdrapaną twarz i ręce, nie ruszał się, leżał na plecach.Jego strój WK'owca był wygnieciony,  brudny, z rozdartą nogawką. Odkrywał kawałek skóry z głęboką wypaloną raną, skóra w okół była pokryta siniakami. Z rany wyciekało coś żółtego, jakby wypalił ją kwas. 

Obok leżał Zack. Nie miał tyle szczęścia co my.. Walnął głową centralnie w ziemie. Z rekami wysuniętymi do przodu, a kolanami klęczał na ziemi. Powoli tracił równowagę, opadł resztą ciała na grunt. 

-Co jest?-Zapytał po chwili. 

-Udało ci się wylądowaliśmy.-Zack wstał i rozejrzał się.Miał na twarzy odciśnięty zielony ślad, od trawy na której wylądowaliśmy.

-To już? To tu? I to jest ten Obóz?! Jest tu tak...trawiasto, o i jest ulica. Luksus.

-Nie. To pobocze. Obóz jest chyba tam.-Wskazałam na ścieżkę prowadzącą na wzgórze.

-To idziemy, nie?- spojrzał w stronę Matt'a.-A jemu co? 

Uklękliśmy przy nim. I co teraz? Nie wiemy co mu jest. Może lepiej go nie poruszać. A Może wystarczy potrząsną lekko. Spróbowałam. 

Nic. Jęknął. Ale nie poruszył się.

Poczułam bul. Rwący. Piekło a nawet paliło. Spojrzałam na ramie. Wciąż to samo. Głęboka rana, lekko spuchnięta. Chociaż nie, bardzo spuchnięta. Próbowałam wyprostować ranie. Znowu zabolało. Nie mogłam wyprostować. Ani poruszyć, nic. Puchło z każdą minutą. 

 

Zack zarzucił sobie Matt'a na ramiona. Ruszyliśmy w stron wzgórza. 

Czekał tam Chejron. Opiekun obozu i najmądrzejszy z centaurów. 

-Nicola. Czekałem na was, mamy sprawy do omówienia. 

 

Weszliśmy na teren Obozu.Centaur osobiście udzielił chłopcom pozwolenia. Skierowaliśmy sie w stronę Wielkiego Domu.

Po drodze podbiegło do nas 2 satyrów.Złapali Matt'a pod rece i zaciągnęli do obozowego szpitala. Biegli dużo przed nami, ale chłopak wyślizgiwał się im z rąk i wykrzywiał pod dziwnymi kątami. Szło im o wiele mniej sprawnie niż Zackowi. Uśmiechał się pod nosem wiec uznałam że to mu pasuje, być lepszym od satyrów. Przyglądał się wszystkiemu uważnie, nie był bardzo zaskoczony. 

 Po zapewnieniu Chejrona, że nasz stan zdrowia pozwala nam na przechadzki i rozmowy.Nie kołuje, ani nie dwoi nam się w oczach. Wszystkie kości są całe i na swoim miejscu. I raczej nie mamy większych objawów niż obicia, siniaki i lekki ból całego ciała spowodowany upadkiem na ziemie, weszliśmy do Wielkiego Domu.Tak, ukryłam rozdarte ramie, po co denerwować wszystkich na wejściu. Był zwykłym trzy piętrowym domem jaki spotyka się na wsiach. Miał kolor pastelowego błękitu.  

Miły i przytulny, tak ja go zapamiętałam. 

Liczyła że spotkam przyjaciół. 

Byli wszyscy, a nawet wiecej niż się spodziewałam.

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 57

 

Dracolie

Rozdział 57 "Przemiana której nikt się nie spodziewał"

Staruszek opowiadał różne historie. Na przykład zdał mi relacje z wstrzymania czasu przez Kronosa podczas Obrony Manhattanu.Wszystko widział i słyszał to nie jest normalne, on był śmiertelnikiem.

-Nagle, no wzięło mnie i zatrzymało.Wcale, wcale się ruszy nie mogłem. Rozumisz?-stanął w bardzo dziwnej pozie,na zgiętych nogach rozstawionych szeroko, ręce miał ułożone jakby szykował się do biegu, bardzo blisko ciała.Wykrzywił twarz, tak że wszystkie zmarszczki na jego twarzy opadły, wiec jeszcze bardziej przypominał mi chomika.Pochylił się do przodu i uniósł prawą nogę.-Tak właśnie stałem. Od razu żem się domyślił że to sta-a-r-y kręgosłup, przestaje już pracować. No a oni mnie nie słuchali! Rozumisz?

-Ale kto pana nie słuchał.-zapytała. Ten miły dziadek bredził coś od rzeczy. 

-No te chłopaki co to tu wtedy biegły. Ja krzyczę do nich żeby mi pomogli plecy nastawić, a oni że głusi udawali. 

I tak rozmawialiśmy przez kolejną godzinę o niczym i wszystkim, co nie było ważne. 

-Wysłali mnie. Ja musiałem. Ojj wiele lat temu, tak.Nie skończyłem...ale tu żyje lepiej. Oni mnie nie szukają. Ciekawe co dziś na obiad.- Gadał dalej swoje.

Kiedy to ja kompletnie go nie słuchałam. Myślałam tylko gdzie chłopcy? I czy długo mam się tak pałętać, po ulicach. 

Nie wiedziałam gdzie jestem. 

Następne pół godziny minęło. Nic się nie wydarzyło. 

Potem usłyszałam krzyki za sobą. 

-Ratunku, To się wściekło!

Zack! Tak, w końcu wracają.   

Odwróciłam się zobaczyłam Matt'a i Zacka, uciekających  na łep na szyje. Wrzeszczeli w niebo głosy. A za nimi biegł Vaniteass waląc ich złotą smyczą. 

Zbliżali sie w zawrotnym tempie. 

-Nicola, to nas zje!-Krzyknął Matt 

Byli tylko kilka metrów przede mną i wtedy Vaniteass mnie zobaczył.

-Waawaa- pisnął potworek.

Zrobiłam niepewny uśmiech i powolutku wysnułam ręce do przodu.Zdążyłam usłyszeć mamrotanie staruszka:O tak właśnie biegli, tak samo.

Vaniteass przeskoczył nad głowami chłopaków, uderzając ich przy tym pazurami. Biegł prosto na mnie. Starałam sie nie zwracać uwagi na to że potwór pluł śliną która zbierała piach z ulicy, następnie oblizywał się i połykał piach.

Skoczył, złapałam go w ręce, zaczął mnie drapać w przyjacielskim geście. Położyłam go na ziemi.Niemiał obróżki. Może zgubił może chłopcy odpięli i dlatego tak mu odbiło. 

Potworek złapał mnie za rękaw.Granatowe oczka patrzyły na mnie błagalnie, chyba próbował się uśmiechnąć. Wykrzywiał paralityczni mortke.

-Spiżowe obręcze zacisną się prędzej i ciaśniej niż myślisz-Przemówił.Uśmiech spełzł z mojej twarzy.Byłam przerażona. Zrozumiałam że te paralityczne wykrzywienia to jego uśmiech, pogardliwy i wredny, łaknący bólu. 

Nie zdążyła wyrwać reki. Jednym szybkim ruchem sięgnął do mojego ramienia. Jego ciemny pazuy rozciął mi skórę, kawałek przedramienia, i pociągnął aż do łokcia. Krzywa, półokrągła rana. Chyba uszkodził mi mięśnie. Nie wiem nic nie czułam, nie bolało wcale.Patrzyłam jak krew rozlewa się po całej ręce, zabarwia koszulkę i spodnie. Kapie na asfalt. Chłopcy byli z 5 metrów ode mnie. Teraz zobaczyła że i oni są poranieni. Małe wąskie rany ociekały krwią. Mieli ich dużo.Zapewne od złotej smyczy. 

 Vaniteass odskoczył na bok i rozwiał się w pył na wietrze. 

Zack i Matt chwycili się za ręce i skoczyli na mnie. Oboje obieli mnie wolnymi rekami i opadaliśmy w tył. Powoli.

Do momentu, nie wiedziałam o co chodzi ale potem wszystko się rozjaśniło... 

Zack, zdecydował się na teleportacje nas do Obozu. Choć wszyscy mieliśmy liczne rany.A co jeśli zgubimy cześć siebie po drodze.    

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 56

 

 Dracolie

Rozdział 56 "Moment który powalił mnie na ulice"

Kiedy stanęłam na własnych nogach,  wstyd powiedzieć że kiedy wylądowaliśmy w East Meadow, zakręciło mi się w głowie i zwaliłam się na drzewo rosnące obok.Staliśmy w najciemniejszym cieniu, otoczeni masom drzew.Byliśmy w wielkim parku, przynajmniej tak mi się wydawało. Drzewa otaczały wielką zieloną przestrzeń na której urzędowało mnóstwo plażowiczów wylegujących się na kocach, z koszami piknikowymi, po brzegi wypełnionymi jedzeniem.Małe pieski biegały po całym parku.Najczęściej były to pekińczyki, yorki.W powietrzu wyczuwalny był zapach świeżo skoszonej trawy.Ostatnie ciepłe dni tego lata, ale nadal było przyjemnie lekki wietrzyk chłodził, ptaki śpiewały.Idealny dzień i miejsce na niedzielny piknik z rodzinką.Do pełnego szczęścia przydałby się jeszcze basen, jezioro albo coś w tym stylu. 

Ale chłopaki gdzieś ciekli.W minute po tym jak dowiedzieli się od przypadkowo spotkanego przechodnie która jest godzina. 

 -Ohh, jest 8:32, kochani.Szukacie czegoś, zgubiliście się?

Chłopcy jak na zawołanie dostali czegoś co uznałam jako szczękościsk, zrobili wielkie oczy, tak że prawie im wypadły. Rzucili się przerażeni w stronę ulicy, a ja pobiegłam za nimi z daleka krzycząc "Dziękuje". Ale usłyszałam jeszcze głos kobiety, która udzieliła nam informacji.

-Panie władzo, pozwoli pan.Juchuuu!-po czym wskazała w  naszym kierunku.-Te dzieci się zgubiły.Proszę im pomóc.-Teraz, również policjant patrzył na 2 dzieci desperacko próbujących dotrzeć jak najszybciej tam gdzie właśnie były spóźnione i goniącą ich dziewczynkę. Na nas.

Obejrzałam się. Policjant rzucił się w pogoń za nami w milczeniu.Zaskakujące, myślałam że będzie krzyczał."Zatrzymajcie się","Stójcie, pomogę wam" albo chociaż "Nie uciekniecie mi, łamiące prawo bachory". Ale nie.

Dogoniłam chłopców.

-Dokąd biegniemy?!

-Ja muszę na pocztę.-odpowiedział Matt.

-O-on musi na pocztę-krzyknął Zack.

-A co ty jego osobiste echo.Chwila a co ze mną.No i jeszcze ten policjant-odwróciłam się, ale policjanta nie było.Dziwne. 

To był koniec rozmowy.

Chłopcy pobiegli w prawo, szukać ukochanej poczty.Ja skarciłam w lewo.Chciałam dotrzeć do Obozu. Tak zdawałam sobie sprawę że na piechotę to jakieś 7 godzin.Po prostu nie miałam co ze sobą zrobić, szłam tak, ciągle do przodu. Zdałam sobie sprawę że szłam tak już godzinę.

Spotykałam różnych ludzi, niektórzy byli nawet dziwaczni. Na przykład dwóm panią grube kły wystawały ponad usta. Innym razem zobaczyłam kobietę i meszczyzne ubranych w takie same długie szare płaszcze i nie naturalnie szerokie czarne spodnie. Szli odwróceni do siebie tyłem, w tą sam stronę, złączeni ze sobą. Trochę tak jakby kobieta wyrastała z pleców meszczyzny i mieli tylko jedną parę nóg.

-Co się gapisz, wstręciucho?!-warknęła kobieta.

-I kto to mówi? Nie jestem wstrętna!

Widziałam też człowieka z pazurami zamiast palców, chłopaka w okularach bez oczu i innych takich dziwaków. Zapomniałabym, spotkałam też bardzo rozrywkowego, śmiesznego człowieczka.

Był to staruszek, mógł mieć metr pięćdziesiąt, był ubrany w niebiesko-zielony bardzo obcisły i trochę za krótki strój do biegania.Staruszek miał chude, kościste i żylaste ciało. Po za tym wyglądał na miłego i rozrywkowego. Truchtał po ulicy zaczepiając ludzi. No i podbiegł do mnie.

-Hej! Jak tam? Wiesz że mam 98 lat!-krzyknął skacząc obok mnie.

W pewnej chwili pociągnął mnie za włosy. Nie lada wyzwaniem było nie przewrócić się.Różniło nas około 25 cm.A moje włosy sięgały już do pasa.Co każdej wizyty u fryzjera zmagałam się z decyzją skrócenia włosów. Ale kończyło się tylko na podcięciu końcówek.Jak byłam mała marzyłam by mieć włosy długie aż do ziemi. Pozostałam przy tej długości, czasami i tak były nie do opanowania. 

Oczywiście zabolało.

-Ejj, co pan robi? 

-Ciesze się!

Następnie pół godziny przewędrowałam w towarzystwie tego miłego staruszka, który opowiadał mi o tym co mu się  w życiu przytrafiło. Nie były to typowe opowiastki. To były zeznania ze spotkań z półbogami.