piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 67

 

 

Dracolie

Rozdział 67 "Odwiedziny Willow"

Wszystkie rany miałam opatrzone. Owinęli mnie naprawdę sporą ilością bandaży. Miałam obwiązane ramie  które zranił mi Vaniteass, nogę i klatkę piersiową. Zapewne dlatego że coś nie tak było z moimi skrzydłami. Przy nie ostrożnym ruchu czułam jak drgają mi pod skórą. To bardzo nie miłe uczucie zwłaszcza jeśli są ranne.

Hymm.Który to już raz...?A tak, to już chyba 50, kiedy jestem w szpitalu. Dlaczego zawsze to mnie spotyka?!


Byłam bardzo zmęczona oczy same mi sie zamykały. Usnęłam. Miałam nieco chaotyczny sen.Ciągle zmieniała sie sceneria i akcje. Obrazy były bardzo wyraźne. Ale mimo to nie wiedziałam o co w nich chodzi.

Śnili mi sie bogowie zawzięcie dyskutujący w jakimś złotym pałacu. Czyżby to był Olimp ?Nie przyglądałam sie pomieszczeniu. Bardziej skupiłam sie na osobach. Nie wiedziałam na kogo patrze. Wszyscy mieli greckie togi i byli zdenerwowani. Siedzieli na swoich tronach bardzo niespokojnie. Przed nimi w powietrzu unosił sie jakiś miecz, ale nie dane mi było mu sie przyjrzeć.

Miałam kolejny sen. Tym razem już z obozu zobaczyłam Willow.Tego byłam pewna. Krzyczała na grupkę herosów zawzięcie wymachując rekami. Wyraźnie była na coś zła.Chwyciła w dłoń swój sztylet, zamachnęła sie. Nie wiem ku czemu miał być to atak. Gdyż nikt nie znajdował sie w zasięgu jej celu. Wyprostowała sie dumnie i wybiegła poza granice obozu. Kilka osób rzuciło sie za nią.

Nadszedł kolejny obraz, patrzyłam na swoją siostrę.Kasztanowe włosy lekko opadły jej na ramiona.Uśmiechała sie od ucha do ucha.

Pomachała mi, zaczęła coś mówić i nagle urwała.Pokręciła głową i wzięła do rąk kartkę.Było na niej napisane, dużymi krzywymi literkami: Obudź sie

Obróciła papier.Na odwrocie widniał napis Każ Jej odejść  

Ostatnie zdanie było napisane tak jakby sie bała, ale przecież to był tylko sen. A jednak obozowicze często mi opowiadali że sny herosów nie są zwykłe. Czasami ukazują zdarzenia z przyszłości lub przeszłości, są prorocze lub próbują wzbudzić lek. Zdarzało sie też że bogowie kierowali snami swych dzieci. Wiec może powinnam sie bać. Jedno jest pewne. Bez względu na top czy to była prawda czy kłamstwo, bez względu na to co mi po tym przyjdzie, to była moja siostra. Jej posłucham. Jak była młodsza często miała takie mądre prorocze przestrogi.Nie wiem czy mówiła je tylko żeby cokolwiek powiedzieć.Z biegiem czasu nauczyłam sie że są bardzo przydatne, żałowałam że ich nie spisałam.

Sophie zniknęła i chwile potem obudziłam sie.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.Stała nade mną jakaś postać.

-...tak, ucieszy sie jak tylko sie dowie co mam. Ha, tak wtedy na pewno...tylko to może wywołać...-spojrzała mi w oczy, z wyraźnym lekiem.-Nie! Nie możesz...Jak...-zaczęła mówić nieobecnym głosem, trochę przypominającym Bonnie.-Obiecał, ale nie wywiązał sie z umowy. Nie mogła sie obudzić tak wcześnie. Nie zdążyłam skończyć. Nigdy więcej.

-Willow, co ty robisz? Do kogo mówisz?-zapytałam. 

 

Tak to na pewno była Willow. Ta sama dziewczyna którą poznałam pierwszego dnia w Obozie, córka Hekate. Całkiem nieźle radziła sobie z czarami. Nadal pamiętam pytanie które mi zadała kiedy dowiedziała sie że jestem córką Posejdona. 

-Wiec to ty jesteś tą głupią która wymierzy kare?!

-Co ?

-Nic, nie słuchaj mnie. Mówię głupstwa. Jestem Willow, z domku 20. 

-Nicki Lomeli, z 3, ale to już wiesz. -podałyśmy sobie ręce.

-Skoro już rozmawiamy to mam pytanie. Nie odważyłabym sie go zadać Percy'emu ale ty mi odpowiesz?-Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż pytanie. -Co by sie stało gdybym nalała ci wody do gardła lub nabrałabyś ją w usta, mogłabyś oddychać? 


Willow była zwykłą dziewczyną, miała czarne cieniowane włosy do ramion , jasną skórę. Niebieskie płytkie oczy. Nisza ode mnie. Zazwyczaj do obozowej koszulki nosiła kremowe spodnie bogato zdobione kolorowymi kwiatami  lub rzadziej jasne zwykłe dżinsy. Na wierzch prawej dłoni i fragmencie ramienia kawałek kości lekko prześwitywał, efekt uboczny wywołany jakimś czarem. Nie lubiła o tym mówić, zazwyczaj unikała tej części siebie. Kryła je nawet przed samą sobą. 

Różowe rumieńce nigdy nie ustępowały z jej twarzy.Nie miała ADHD, co do tego byłam pewna. Zawsze była tak spokojna że mogło sie o niej zapomnieć.

Większość obozowiczów myliło nas, cho byłyśmy tak różne.Nikt nie potrafił tego wyjaśnić. 

 

 

Przestraszone niebieskie oczy patrzył na mnie. Poruszała  szybko, bezgłośnie ustami. Wypowiadała jakieś zaklęcia. W Hogwarcie szkolili mnie w odgadywaniu tak zwanych "cichych zaklęć". Byłam jednak za bardzo zdezorientowana.

Przebierała szybko rekami, wyrywając coś i próbując wcisnąć sobie do kieszeni      

-C-cicho, mieszańcu!-powiedziała niepewnie i cicho.

-Nie mów tak do niej. -odezwał sie jakiś męski głos z końca sali.

-Ty chcesz mi wypominać błędy.-zwróciła sie do niego dziewczyna.

Spojrzałam w tamta stronę.Był tam satyr.Znałam go z widzenia. Widziałam jak często kręcił sie wśród pól truskawkowych. 

-Nie powinno cie tu być.Odeszłaś. Spadaj albo zawołam Chejrona. 

-Nic mi nie zrobicie. Poza tym pamiętaj kozłonogu że mówisz do herosa.

-Pamiętam, mogę by gorszy od niej ale nie od ciebie.Spadaj. Nie zamierzam popełniać drugi raz tego samego błędu.

Willow wyszarpnęła mi coś z ramienia. Zrobiła to jednak umiejętnie, tak jakby nie chciała zrobić mi krzywdy.

Obróciła sie 3 razy i nagle zniknęła.Teleportacja? Co jest?Przecież nie jest czarodziejem, może sposoby teleportacji są zawsze takie same. Nauczyłam sie już nie rozdrabniać takich spraw. To do niczego nie prowadzi. Można tylko dostać bólu głowy. Zawiał wiaterek a po dziewczynie nie było śladu.

Satyr zbliżył sie do mojego łóżka tupiąc kopytami.Poślizgnął sie i upadł. Kilka metrów dale stało wiadro i mop, pewnie córka Hekate wyrwała go od roboty. Zmywania podłóg.

-Na grom Zeusa, ta podłoga chyba nigdy nie wyschnie. Piąty raz sie poślizgnąłem dziś-mówił siebie. Wstał otrzepał sie.

Nagle przypomniało mi sie mętne wspomnienie dnia w którym poznałam Lisbeth jedną z kumpelek Sheny. Zaatakowała wtedy właśnie tego satyra.Zaraz jak on sie nazywał...

-Chejron, sam ci o wszystkim opowie. Mają dużo spraw do omówienia. -mówił to jakby od niechcenia.-Nazywam sie Mitchell. 


Do pokoju weszła Kate. Jak zwykle promienna. Oczy jej lśniły. Szla szybkim sprężystym krokiem.

-O obudziłaś sie już.Możesz wstać? Kilka osób chce cie poznać. Ojeju dziewczyno co ci sie stało-zapytała szybko, i chyba tylko po to by dobić  leżącego.-Jak ty wyglądasz. Jesteś strasznie blada i te cienie pod oczami, przynajmniej ciuchy masz zmienione.-Mówiła prawdę, miałam na sobie nową koszulkę obozową i czarne spodnie.

Kate nadal zawalał mnie masą pytań zdań i stwierdzeń.To normalne u Adler, a jeszcze dodać trzeba że nie widziałyśmy sie ze 2 miesiące.

-Mitchell, co tak stoisz podaj jej kule, przecież widać że sama nie pójdzie. -uśmiechnęła sie radośnie do bruneta.

-Kate, nie musiałaś, jestem jeszcze w jednym kawałku. 

-No ty tak, widziałaś co sie stało z Mattem. Tiny nie można odciągnąć od jego łóżka.

-Zaraz, co? 

-Sama zobaczysz. Dobrze że ta blondynka próbuje ją uspokoić i tylko ją odpycha. Tina nie umie sie bronic a tamta wygląda na przygotowaną na wszystko. 

-Kate, zabierz mnie do nich.-Mitchell przyniósł kule.Te same co kiedyś. 

Poderwałam sie szybko z łóżka. Chyba trochę za szybko, zachwiałam sie, przed oczami migały mi różne kolory. Zamrugałam, ale straciłam poczucie równowagi.

Dziewczyna i satyr podtrzymali mnie i podali kule. 


Kozłonóg zniknął gdzieś po drodze, a Kate Adler zaprowadziła mnie do Wielkiego Domu. Pomińmy szczegół że zgubiła drogę ze dwa razy. Ona szła obok a ja prowadziłam nie chciałam znowu jakimś dziwnym trafem trafić na tyły Stajni.

Szłam delikatnie i powoli, uważałam by nie przewrócić sie na dołkach albo źle sie ustawić i znowu czuć ten rwący ból w klatce piersiowej.


Powlekłam sie do wejście. Potknęłam sie w progu, wyprostowałam sie szybko, zobaczyłam wiele twarzy i rozejrzałam zapominając o byciu ostrożnym. Błąd. Poczułam rwący ból wypuściłam kule z rąk. Stałam tak, marna, biedna, ranna, żałowałam samej siebie a najbardziej było mi wstyd. Czułam sie jak ostatnia niezdara.

Zacisnęłam powieki. Ktoś do mnie podbiegł i złapał pod ramie, Kate zrobiła to samo. Posadzili mnie w fotelu.


Jeden głęboki oddech i wróciłam do siebie. Rozejrzałam sie. Zobaczyłam dużą grupkę.Chejron siedział na przeciwko mnie na swoim wózku. Obok na kanapie kolejno Rachel, nasza wyrocznia. Dziewczyna z blond włosami, lekko opadającymi na ramiona i szarymi oczami, trzymała rękę chłopaka tak samo czarnych włosach i zielonych oczach, był dobrze zbudowany i lekko sie uśmiechał. Ta sama para była wtedy z Chejronem na polu truskawek, zanim zemdlałam. Czyżby to była Annabeth Chase i mój brat Percy Jackson?

Dalej siedziała następna para, wysoki blondyn z małą blizną na wardze, wyglądał jak żywy posąg.Nosił okulary. Które moim zdaniem nie pasowały do niego. Jego dziewczyna była już tak idealna. Była ładna i wyglądała na bardzo pewną siebie, znającą dobrze swój styl i siebie. Czekoladowe włosy opadały na ramiona.tą parę też kojarzyłam z opowiadań.

Następny siedział chłopak o czarno-brązowych włosach. Oczy skakały z miejsca na miejsce, ale kiedy zobaczył że mi sie przyglądam, od razu rozłożył sie wygodnie i przybrał łobuzerski uśmiech.

Dalej zobaczyłam znajome twarze Kate, która usiadła obok Tiny, która ocierała oczy chusteczką. Jack Foster i Zack Tasoff, który obracał w palcach różdżkę.

 

Siedzieliśmy tak w milczeniu. To było nie do wytrzymania. 

-Wiec, po co sie tu spotkaliśmy. -zapytałam Chejrona. 

-Nicola, to są najwięksi herosi naszych czasów- odpowiedział ignorując moje pytanie. 

Zgodnie z moimi domyśleniami miałam przed sobą wielką potęgę. Annabeth, Percy, Jason, Piper i Leo...Tego nie da sie opisać słowami. Od pierwszych chwil chciałam ich poznać.A teraz mam ich przed sobą i siedzie owinięta bandażami i obolała. Było mi strasznie wstyd.

Nie mogłam sie napatrzeć, oni nie uratowali tylko świata, byli moimi bohaterami. Czy ten dzień mógł być lepszy? Pewnie i by mógł ale to był jednak mój dzień.

       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz