Rozdział 64
Dracolie
Rozdział 64 " Lwia maska"
Karałam sie w duchu za swoją lekkomyślność i niezdolność do jakiego kol wiek czynu mogącego powstrzymać mutanta.
Zdawałam sobie sprawę że dla zwyczajnych krótkowzrocznych, śmiertelników, mugoli, nie widzących prawdziwego świata żyjących tylko dla siebie i tylko na chwile.Jestem mutantem. Dla nich testem niemożliwa. Nie z tego świata. A na pewno nie byłam człowiekiem. Nie uznali bym mnie jak swoją. Na szczecie miałkim przyjaciół miałam, rodzinę.
Teraz gdy lew stał zaledwie 3 metry ode mnie, zdałam sobie sprawę że to właściwie nie był lew.
Nie wiem co to było teraz wyglądało jak pies chudy i obszarpany. Z posklejanym od krwi i błota futrem.
Choć tak wyglądał tak marnie, wiedziałam że był groźny. Oczy jarzyły sie jak czerwone lasery. Były smutne.
Wielkie białe kły, szczękały głodno. Kościste łapy zostawiały dziwaczne ślady.Wglądały jak prymitywne łapy człowieka lub niedźwiedzia.Z wielkimi pazurami.
Stał odwrócony bokiem, z głową zwróconą prosto na mnie. Warknął. I powoli ruszył w ciemność.
-Nie zaczekaj. -krzyknęłam i pobiegłam za nim.
Przedzierałam sie między konarami drzew. Rosły coraz gęściej. Była tu jednak do jasno i ciemno zielono jak w starej puszczy.Po długim czasie, usłyszałam warknięcie i zobaczyłam błysk czerwonych oczu.
Na moich oczach zjawa uniosło sie na tylnich łapach a przednimi przewaliło stary spróchniały pień drzewa.
Machnęło łbem i wbiegło do środka. Przestraszyłam sie że je zgubie, cho teraz biegł tempem zwykłego wilka to w każdym momencie mogło przyspieszyć przy jego prędkości, mogłam nigdy go nie dogonić.
Ruszyłam szybko w głąb nory.
Był tam tunel którym mogłam przejść spowodowanie na czworaka.Z każdym krokiem tunel sie zmniejszał aż w końcu czołgałam sie po ziemi. Pomyślałam że mogę sie w niej zaklinować jeśli zmniejszy sie jeszcze o centymetr. Tym małym tunelikiem ciągnęłam sie już dobry moment. Zastanawiałam sie czy w Obozie nie martwią sie o mnie. Ale przecież to wszystko trwa mogło zaledwie pół godziny.Strach znowu powrócił. Bałam sie utknięcia i pozostania rozszarpanym z dwóch stron ostrymi zębiskami.Usłyszałam warknięcie z przodu i z tyłu. Instynktownie przyspieszyłam. Zrobiło sie ciemniej, ziemia zsypała mi sie na głowę i przygniotła mnie, spadłam w jakąś przepaść.Głęboki dół. Przysypał mnie gęsty i ciężki grunt. Chyba zemdlałam, nie wiem.Straciłam oddech i ocknęłam sie dopiero po chwili. Zrzuciłam ziemie z barków.
Dotknęłam końcami 3 środkowych palców głowy, i powoli opuściłam palce ściskając w luźne piąstki. Kiedy otworzyłam oczy cały dół oświetlił złoto neonowy blask. Udało mi sie przywołać wieniec laurowy, symbol Nike. Od kilku dni Nie udało mi sie tego wyczarować. Pierwszy raz udało sie w miesiąc po przybyciu do Hogwartu. To był pierwszy raz od tamtego czasu.
Na czarnych włosach miałam teraz złocisty wieniec.
Coś mruknęło i drapnęło mnie w plecy.Złoty blask przyćmiły małe chmurki spadające na ziemie.Czarne pióra.
Coś gładko rozcięło mi koszulkę z tyłu. Znowu usłyszałam pomruki przestraszone , błagalne. Odwróciła sie i zobaczyłam zwierze tak marne jak jęki które wydawało. Ten widok nie był ani trochę straszny. Był przerażający. robiło mi sie tak bardzo al chudziny którą miałam przed sobą. Siedziała ma jakimś legowisku z uschniętych liści.Miało zakrwawione, brudne,poszarpane, brudno brązowe futro, Kilka wystających czarnych kłów. Było suche i słabe.Jego ogon był zaledwie cieniutkim pałąkiem z przyklejonymi pojedynczymi włoskami.Grzywa jak u lwa była nastroszona i nierówna. Reszta skóry była porośnięta ni to szczecinowatym ni puszystym futrem. Po wygalanym w niektórych miejscach.Spiczaste uszka sterczały smutno.Oczy żółto szare i przestraszone. Wyglądał jak bardzo dotknięty przez los, obiekt znęcania i kpin. Skowyczał głucho i rozpaczliwie.
Uświadomiłam sobie że patrze na tego dumnego, owego Czarnego Lwa.
Przysunęłam sie bliżej i przytuliłam zwierzaczka. Był jeszcze chudszy niż wyglądał, można było policzyć każdą kość.
Biedactwo wtuliło swoje drżące, obszarpane, ciałko w moją koszulkę w wypalone kropki. Teraz nie było już nawet wielkie. Było wzrostu sznaucera.
Spojrzało mi w oczy. Powoli otworzyło pyszczek i ugryzło mnie w rękę. Nawet nie poczułam zębów na skórze.Zwierzątko rozwiało sie w ciemność.Pozostawiając po sobie garstkę złotego pyłu i maske na moich kolanach.
Była chyba stopem spiżu i metalu, była lekka.Wyglądała dość przerażająco.I był to bardziej hełm niż maska. Z tyłu z zakrzywionymi końcami. U góry szpiczaste uszy wyglądały jak prawdziwe. Otwory na oczy i coś w rodzaju kłów.Z małymi czerwonymi i złotymi zdobieniami. Wyglądała jak ten zwierzaczek. Łza spłynęła mi po policzku.Gdy ten potwór ranił, starzał sie i marniał w oczach. Zaprowadził mnie tu bym ujrzała jego śmierć. Zostawił mi ten piękny hełm. Rozejrzałam sie teraz na ścianie, kotliny widniał widmowy rysunek.Owego dumnego i pięknego lwa. Miał złote oczy i puszyste futerko, był dostojny i potężny.Ogon puszysty. Stał spokojnie.
Istnieją cudowne potwory. W okół leżało kilka czarnych piór. I garstka pyłu. Wykopałam mały dołek i w wsypałam tam złoto fioletowy proszek. Przykryłam ziemią i uklepałam.Na ziemi napisałam palcem:
Na zawsze w pamięci
Wyszłam z jaskini, ze łzami na policzkach. To było najcudowniejsze zwierze jakie w życiu spotkałam. Ale jak sie nazywało, czego ode mnie chciało i dlaczego zostawiło mi t maskę. Musze sie dowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz