piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 67

 

 

Dracolie

Rozdział 67 "Odwiedziny Willow"

Wszystkie rany miałam opatrzone. Owinęli mnie naprawdę sporą ilością bandaży. Miałam obwiązane ramie  które zranił mi Vaniteass, nogę i klatkę piersiową. Zapewne dlatego że coś nie tak było z moimi skrzydłami. Przy nie ostrożnym ruchu czułam jak drgają mi pod skórą. To bardzo nie miłe uczucie zwłaszcza jeśli są ranne.

Hymm.Który to już raz...?A tak, to już chyba 50, kiedy jestem w szpitalu. Dlaczego zawsze to mnie spotyka?!


Byłam bardzo zmęczona oczy same mi sie zamykały. Usnęłam. Miałam nieco chaotyczny sen.Ciągle zmieniała sie sceneria i akcje. Obrazy były bardzo wyraźne. Ale mimo to nie wiedziałam o co w nich chodzi.

Śnili mi sie bogowie zawzięcie dyskutujący w jakimś złotym pałacu. Czyżby to był Olimp ?Nie przyglądałam sie pomieszczeniu. Bardziej skupiłam sie na osobach. Nie wiedziałam na kogo patrze. Wszyscy mieli greckie togi i byli zdenerwowani. Siedzieli na swoich tronach bardzo niespokojnie. Przed nimi w powietrzu unosił sie jakiś miecz, ale nie dane mi było mu sie przyjrzeć.

Miałam kolejny sen. Tym razem już z obozu zobaczyłam Willow.Tego byłam pewna. Krzyczała na grupkę herosów zawzięcie wymachując rekami. Wyraźnie była na coś zła.Chwyciła w dłoń swój sztylet, zamachnęła sie. Nie wiem ku czemu miał być to atak. Gdyż nikt nie znajdował sie w zasięgu jej celu. Wyprostowała sie dumnie i wybiegła poza granice obozu. Kilka osób rzuciło sie za nią.

Nadszedł kolejny obraz, patrzyłam na swoją siostrę.Kasztanowe włosy lekko opadły jej na ramiona.Uśmiechała sie od ucha do ucha.

Pomachała mi, zaczęła coś mówić i nagle urwała.Pokręciła głową i wzięła do rąk kartkę.Było na niej napisane, dużymi krzywymi literkami: Obudź sie

Obróciła papier.Na odwrocie widniał napis Każ Jej odejść  

Ostatnie zdanie było napisane tak jakby sie bała, ale przecież to był tylko sen. A jednak obozowicze często mi opowiadali że sny herosów nie są zwykłe. Czasami ukazują zdarzenia z przyszłości lub przeszłości, są prorocze lub próbują wzbudzić lek. Zdarzało sie też że bogowie kierowali snami swych dzieci. Wiec może powinnam sie bać. Jedno jest pewne. Bez względu na top czy to była prawda czy kłamstwo, bez względu na to co mi po tym przyjdzie, to była moja siostra. Jej posłucham. Jak była młodsza często miała takie mądre prorocze przestrogi.Nie wiem czy mówiła je tylko żeby cokolwiek powiedzieć.Z biegiem czasu nauczyłam sie że są bardzo przydatne, żałowałam że ich nie spisałam.

Sophie zniknęła i chwile potem obudziłam sie.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.Stała nade mną jakaś postać.

-...tak, ucieszy sie jak tylko sie dowie co mam. Ha, tak wtedy na pewno...tylko to może wywołać...-spojrzała mi w oczy, z wyraźnym lekiem.-Nie! Nie możesz...Jak...-zaczęła mówić nieobecnym głosem, trochę przypominającym Bonnie.-Obiecał, ale nie wywiązał sie z umowy. Nie mogła sie obudzić tak wcześnie. Nie zdążyłam skończyć. Nigdy więcej.

-Willow, co ty robisz? Do kogo mówisz?-zapytałam. 

 

Tak to na pewno była Willow. Ta sama dziewczyna którą poznałam pierwszego dnia w Obozie, córka Hekate. Całkiem nieźle radziła sobie z czarami. Nadal pamiętam pytanie które mi zadała kiedy dowiedziała sie że jestem córką Posejdona. 

-Wiec to ty jesteś tą głupią która wymierzy kare?!

-Co ?

-Nic, nie słuchaj mnie. Mówię głupstwa. Jestem Willow, z domku 20. 

-Nicki Lomeli, z 3, ale to już wiesz. -podałyśmy sobie ręce.

-Skoro już rozmawiamy to mam pytanie. Nie odważyłabym sie go zadać Percy'emu ale ty mi odpowiesz?-Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż pytanie. -Co by sie stało gdybym nalała ci wody do gardła lub nabrałabyś ją w usta, mogłabyś oddychać? 


Willow była zwykłą dziewczyną, miała czarne cieniowane włosy do ramion , jasną skórę. Niebieskie płytkie oczy. Nisza ode mnie. Zazwyczaj do obozowej koszulki nosiła kremowe spodnie bogato zdobione kolorowymi kwiatami  lub rzadziej jasne zwykłe dżinsy. Na wierzch prawej dłoni i fragmencie ramienia kawałek kości lekko prześwitywał, efekt uboczny wywołany jakimś czarem. Nie lubiła o tym mówić, zazwyczaj unikała tej części siebie. Kryła je nawet przed samą sobą. 

Różowe rumieńce nigdy nie ustępowały z jej twarzy.Nie miała ADHD, co do tego byłam pewna. Zawsze była tak spokojna że mogło sie o niej zapomnieć.

Większość obozowiczów myliło nas, cho byłyśmy tak różne.Nikt nie potrafił tego wyjaśnić. 

 

 

Przestraszone niebieskie oczy patrzył na mnie. Poruszała  szybko, bezgłośnie ustami. Wypowiadała jakieś zaklęcia. W Hogwarcie szkolili mnie w odgadywaniu tak zwanych "cichych zaklęć". Byłam jednak za bardzo zdezorientowana.

Przebierała szybko rekami, wyrywając coś i próbując wcisnąć sobie do kieszeni      

-C-cicho, mieszańcu!-powiedziała niepewnie i cicho.

-Nie mów tak do niej. -odezwał sie jakiś męski głos z końca sali.

-Ty chcesz mi wypominać błędy.-zwróciła sie do niego dziewczyna.

Spojrzałam w tamta stronę.Był tam satyr.Znałam go z widzenia. Widziałam jak często kręcił sie wśród pól truskawkowych. 

-Nie powinno cie tu być.Odeszłaś. Spadaj albo zawołam Chejrona. 

-Nic mi nie zrobicie. Poza tym pamiętaj kozłonogu że mówisz do herosa.

-Pamiętam, mogę by gorszy od niej ale nie od ciebie.Spadaj. Nie zamierzam popełniać drugi raz tego samego błędu.

Willow wyszarpnęła mi coś z ramienia. Zrobiła to jednak umiejętnie, tak jakby nie chciała zrobić mi krzywdy.

Obróciła sie 3 razy i nagle zniknęła.Teleportacja? Co jest?Przecież nie jest czarodziejem, może sposoby teleportacji są zawsze takie same. Nauczyłam sie już nie rozdrabniać takich spraw. To do niczego nie prowadzi. Można tylko dostać bólu głowy. Zawiał wiaterek a po dziewczynie nie było śladu.

Satyr zbliżył sie do mojego łóżka tupiąc kopytami.Poślizgnął sie i upadł. Kilka metrów dale stało wiadro i mop, pewnie córka Hekate wyrwała go od roboty. Zmywania podłóg.

-Na grom Zeusa, ta podłoga chyba nigdy nie wyschnie. Piąty raz sie poślizgnąłem dziś-mówił siebie. Wstał otrzepał sie.

Nagle przypomniało mi sie mętne wspomnienie dnia w którym poznałam Lisbeth jedną z kumpelek Sheny. Zaatakowała wtedy właśnie tego satyra.Zaraz jak on sie nazywał...

-Chejron, sam ci o wszystkim opowie. Mają dużo spraw do omówienia. -mówił to jakby od niechcenia.-Nazywam sie Mitchell. 


Do pokoju weszła Kate. Jak zwykle promienna. Oczy jej lśniły. Szla szybkim sprężystym krokiem.

-O obudziłaś sie już.Możesz wstać? Kilka osób chce cie poznać. Ojeju dziewczyno co ci sie stało-zapytała szybko, i chyba tylko po to by dobić  leżącego.-Jak ty wyglądasz. Jesteś strasznie blada i te cienie pod oczami, przynajmniej ciuchy masz zmienione.-Mówiła prawdę, miałam na sobie nową koszulkę obozową i czarne spodnie.

Kate nadal zawalał mnie masą pytań zdań i stwierdzeń.To normalne u Adler, a jeszcze dodać trzeba że nie widziałyśmy sie ze 2 miesiące.

-Mitchell, co tak stoisz podaj jej kule, przecież widać że sama nie pójdzie. -uśmiechnęła sie radośnie do bruneta.

-Kate, nie musiałaś, jestem jeszcze w jednym kawałku. 

-No ty tak, widziałaś co sie stało z Mattem. Tiny nie można odciągnąć od jego łóżka.

-Zaraz, co? 

-Sama zobaczysz. Dobrze że ta blondynka próbuje ją uspokoić i tylko ją odpycha. Tina nie umie sie bronic a tamta wygląda na przygotowaną na wszystko. 

-Kate, zabierz mnie do nich.-Mitchell przyniósł kule.Te same co kiedyś. 

Poderwałam sie szybko z łóżka. Chyba trochę za szybko, zachwiałam sie, przed oczami migały mi różne kolory. Zamrugałam, ale straciłam poczucie równowagi.

Dziewczyna i satyr podtrzymali mnie i podali kule. 


Kozłonóg zniknął gdzieś po drodze, a Kate Adler zaprowadziła mnie do Wielkiego Domu. Pomińmy szczegół że zgubiła drogę ze dwa razy. Ona szła obok a ja prowadziłam nie chciałam znowu jakimś dziwnym trafem trafić na tyły Stajni.

Szłam delikatnie i powoli, uważałam by nie przewrócić sie na dołkach albo źle sie ustawić i znowu czuć ten rwący ból w klatce piersiowej.


Powlekłam sie do wejście. Potknęłam sie w progu, wyprostowałam sie szybko, zobaczyłam wiele twarzy i rozejrzałam zapominając o byciu ostrożnym. Błąd. Poczułam rwący ból wypuściłam kule z rąk. Stałam tak, marna, biedna, ranna, żałowałam samej siebie a najbardziej było mi wstyd. Czułam sie jak ostatnia niezdara.

Zacisnęłam powieki. Ktoś do mnie podbiegł i złapał pod ramie, Kate zrobiła to samo. Posadzili mnie w fotelu.


Jeden głęboki oddech i wróciłam do siebie. Rozejrzałam sie. Zobaczyłam dużą grupkę.Chejron siedział na przeciwko mnie na swoim wózku. Obok na kanapie kolejno Rachel, nasza wyrocznia. Dziewczyna z blond włosami, lekko opadającymi na ramiona i szarymi oczami, trzymała rękę chłopaka tak samo czarnych włosach i zielonych oczach, był dobrze zbudowany i lekko sie uśmiechał. Ta sama para była wtedy z Chejronem na polu truskawek, zanim zemdlałam. Czyżby to była Annabeth Chase i mój brat Percy Jackson?

Dalej siedziała następna para, wysoki blondyn z małą blizną na wardze, wyglądał jak żywy posąg.Nosił okulary. Które moim zdaniem nie pasowały do niego. Jego dziewczyna była już tak idealna. Była ładna i wyglądała na bardzo pewną siebie, znającą dobrze swój styl i siebie. Czekoladowe włosy opadały na ramiona.tą parę też kojarzyłam z opowiadań.

Następny siedział chłopak o czarno-brązowych włosach. Oczy skakały z miejsca na miejsce, ale kiedy zobaczył że mi sie przyglądam, od razu rozłożył sie wygodnie i przybrał łobuzerski uśmiech.

Dalej zobaczyłam znajome twarze Kate, która usiadła obok Tiny, która ocierała oczy chusteczką. Jack Foster i Zack Tasoff, który obracał w palcach różdżkę.

 

Siedzieliśmy tak w milczeniu. To było nie do wytrzymania. 

-Wiec, po co sie tu spotkaliśmy. -zapytałam Chejrona. 

-Nicola, to są najwięksi herosi naszych czasów- odpowiedział ignorując moje pytanie. 

Zgodnie z moimi domyśleniami miałam przed sobą wielką potęgę. Annabeth, Percy, Jason, Piper i Leo...Tego nie da sie opisać słowami. Od pierwszych chwil chciałam ich poznać.A teraz mam ich przed sobą i siedzie owinięta bandażami i obolała. Było mi strasznie wstyd.

Nie mogłam sie napatrzeć, oni nie uratowali tylko świata, byli moimi bohaterami. Czy ten dzień mógł być lepszy? Pewnie i by mógł ale to był jednak mój dzień.

       

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 66

 

 

 Dracolie

Rozdział 66 " Czy aby na pewno tylko wiatr "

Pachniało bardzo słodko. Prawdziwymi truskawkami, ziemią i końcem lata. Ale byłam coraz bardziej zmęczona. Liczne rany dawały o sobie znaki. Biegłam coraz szybciej, bałam sie że kiedy zwolnię, upadnę i zemdleje.Kilka razy krzywo stanęłam. Ale nie zważałam na to.Widziałam że Shena przygląda mi sie badawczo. Na początku nie wiedziałam o co jej chodzi.Potem sie domyśliłam musiałam wyglądać jak po zderzeniu z Tirem, pędzącym 180km/h.Zranione rami zdawało sie pulsować.Z chęcią wyciągnął bym sie w łóżku i zasnęła na kilka lat, ale teraz nie miałam czasu na takie marzenia.

Przed sobą zobaczyłam Chejrona stał z dwójką nastolatków kilka metrów od pola truskawek. Rozmawiali o czymś z przejęciem.W oczach mi sie troiło a i tak obraz był rozmazany. Gdy podbiegłam bliżej zobaczyłam, dziewczynę i chłopaka.

Obozowiczka miałam blond włosy związane ciasno w kucyk.Dżinsy i pomarańczową koszule obozową.Wymachiwała rekami i krzyczała.Nie ukrywała zdenerwowania.

Obok niej stał wysoki czarnowłosy chłopak.On również miał na sobie pomarańczową koszulkę.Był chudy i umięśniony.

Gdzieś z tyłu doszedł mnie zduszony krzyk Sheny. Zdałam sobie sprawę że biegnę w powietrzu kilka centymetrów nad ziemią. Odwróciłam sie by sprawdzić co sie stało.Świat zadrgał, powoli upadałam na ziemie. 

Krzyki i inne dźwięki mieszały si ze sobą.Usłyszałam jakiś głuchy odgłos dudniącej ziemi.

Otworzyłam oczy. Przyjrzałam sie swoim dłoniom.Spojrzałam na stopy.

Nie upadłam. Stałam na ziemi. Podniosłam wzrok i ujrzałam przed sobą cztery zdziwione twarze. A może osiem ?

Zerwał sie straszny wiatr. Zimny i jakby obcy.  Był tak silny że prawie mnie przewrócił. Nie mogłam usta w miejscu. To nie był zwykł wiatr, nie niósł ze sobą żadnych liści ani zapachu. To był tylko wiatr.Był coraz silniejszy. 

Zacisnęłam zęby. Wyprostowałam ręce.

Włosy zawirowały wokół mnie, niesione powiewem wiatru.

Wszystko ustało, było tak jak wcześniej. 

Oddychałam głośno i głęboko.Gdzieś daleko, daleko, usłyszałam piskliwy krzyk małej dziewczynki. Mogła by w wieku Sophie albo trochę starsza.

Drgnęłam i zaczęłam sie gorączkowo rozglądać. Oczy zrobiły sie większe.Dobrze że "czarne oczko" miałam zakryte przepaską bo patrzące na mnie twarze mogły by by bardziej przestraszone niż zdziwione. 

Oddychałam głośno, ale o wiele szybciej niż normalnie. Coraz szybciej, a wiec brzmiało to tak jakby brakowało mi powietrza. 

-Dobrze sie czujesz?-Ktoś podszedł do mnie i próbował mówi spokojnym, łagodnym tonem chcąc mnie uspokoić.Powoli wyciągnął rękę w moją stronę. 

Naprężyłam mięśnie.Przyjął m pozycje, w którą układałam sie gdy ktoś mnie zaskoczył lub kiedy potrzebuje dobrej postawy obronnej.

Lekko ugięłam kolana. Lewe ranie wysunięte do przodu będące tarczą dla twarzy i boku. Za to prawa zaciśnięta w pięść, w małe odległości od ciała. Najlepszy układ do obrony i szybkiego ataku. 

W głowie śmignęło mi kilkanaście układów, postaw, strategi. Byłam przygotowana na większość ruchów skierowanych przeciw mnie.Ale przecież oni nie chcieli ze mną walczyć!

-Spokojnie. Jesteś ciężko ranna.- gdzieś z boku usłyszałam głos Chejrona.

Oddech nadal sie nie uspokoił.Ciężko ranna.Poczułam że odpływam. Oczy stanęły w słup i upadłam na ziemie.

Gdy sie obudziłam, miałam otwarte jedno oko. 

Natychmiast otworzyłam drugie, zdałam sobie sprawę że ktoś bacznie przygląda sie tej czarnej dziurze jaką było moje prawe oko. Drgnęłam i automatycznie zakryłam je reką.

-Ej! Luz, chciałam tylko zerknąć. -Powiedziała jakaś dziewczyna stojąca obok. Zobaczyłam tylko że ma brązowe włosy i jest niska.

-Co robisz ? -warknęłam.

-Bada. Robi top z mojego polecenie. -Chejron wjechał przez próg na swoim wózku. 

-Nie jestem chora?-Chciałam powiedzieć to stanowczo ale bardziej zabrzmiało jak pytanie.

-Nie. Jesteś tylko Inna.

wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 65

 

 Dracolie

Rozdział 65 "Szybciej niż poczta"

Myślałam o tym zwierzaczku. Szłam tą samą drogą którą prowadził mnie owy potworek. Wpatrywałam sie w maskę. Co sie stanie kiedy ją założę? Kto wie.Może lepiej nie eksperymentować.Pokaże ją Chejronowi.Ale najpierw muszę wyjść z lasu.Czasami wydawało mi sie że to jedno z ciekawszych miejsc.
Jest tu tyle nowych nieznanych rzeczy. W Hogwarcie często śniłam o tym miejscu.

Hogwart, przyjazne mury. W Obozie spędziłam kilka chwil ale już tęsknie za szkołą.Mogłabym być w dwóch miejscach na raz.

Jessbell, Anneliese i nawet Blair. Kumpele ze Slytherinu.Lekcje. Niektórzy mi zazdrościli. Odpowiadałam i że nie ma czego. Nie miałam zadawanych prac domowych. Miałam samą praktykę.Zajęcia trwały około 3 i pół godziny. Codziennie te same. Ale codziennie nowe rzeczy. Na Transmutacji, w kółko ćwiczyłam przemiany, raz latałam a raz doskonaliłam zmiany w panterę. Im więcej ćwiczyłam tym pantera rosła.Potem chwilka odpoczynku i biegłam na Obronę przed czarną magią, chyba domyślacie sie co na nich ćwiczyłam.Ale miałam tam jedyny zakaz, nie mogłam wzywać wody. Kiedyś zostałam trochę dłużej w sali. Sprawdziłam czy nikogo nie ma w pobliżu i zaczęłam trening.Miałam tylko 10 min. do kolejnych zajęć ale nie zważałam na to.Wezwałam wodę. Z różdżki wypłynęła krystalicznie, kryształowa woda. W zwolnionym tempie. Mały strumyczek krążył po sali, oplatając mi ręce i inne przedmioty w sali.Po chwili strumień zbliżył sie do mnie i kiwnął końcem jak wąż głową. Wpełzł po ramionach i nagle zniknął. Pomyślałam że jeśli zniknął to znak że nie jestem wystarczająco dobra. Skupiłam sie. Odłożyłam różdżkę na ławkę obok.

Złożyłam lekko palce, zbliżyłam do głowy, przez głowę przemknęło mi milion obrazów.Płynnym ruchem wyprostowałam ręce.Ugięłam w nadgarstku i poderwałam w górę prawą rękę.

Pomyślałam że byłam głupia myśląc że potrafię to zrobić, ale udało sie.

Zacisnęłam mocniej palce.

Trzymałam w dłoni pistolet. Utworzony z wody.Dlatego nie pozwalali mi używać wodnych czarów w szkole. Nauczyciele podejrzewali że tu umiem. Od tamtej pory nie próbowałam tego ponownie. 

 

Szłam dalej.Ciekawe czy narada już sie skończyła? Las ciągnął sie chyba kilometrami, chociaż byłam pewna że uprzednio nie szłam tak długo. 

Usłyszałam napinaną cięciwę. 

-Co tu robisz Willow?

Odwróciła sie i zobaczyłam Katie Gardner. Grupową czwórki. Była troszkę niższa ode mnie.Ciemne brązowe włosy były krótkie, z tyłu podpięte opadały lekko na bok.Obozowa koszulka była czysta, nie miała nawet jednej skazy, do pasa miałam przypiętą różową, małą torebkę, którą zawsze nosiła ze sobą. Trzymała tam zioła, kwiatki i inne rzeczy które uznawała za przydatne. 

-Dlaczego tak często mylą mnie z Willow?-Katie opuściła łuk.

-Nicola! Znalazłam cie.

-To zginęłam?-zapytałam uśmiechając sie.    

-Nie ma cie od dwóch dni. Myśleliśmy że zostałaś porwana.

-Co? Ile ?-Nie mogłam uwierzyć w jej słowa.Dwa dni...to by znaczyło że narada skończyła sie wczoraj...jedna zagadka z głowy.No ale pójść do lasu na chwile i zginąć na dwa dni. Mogły minąć 2 godziny ale dwa dni.-Musimy szybko wracać.


Wybiegłyśmy z lasu. 

-Gdzie Chejron?-zapytałam pośpiesznie.

-Na polu truskawek. Biegnij.Ja powiem że sie znalazłaś.

Jak mi radziła, tak zrobiłam. Biegłam, a dokładniej zmieniłam baterie na alkaliczne i włączyłam turbo. Pędziłam najszybciej jak umiem. A szybkość to coś w czym jestem dobra.

Nagle coś uderzyło mi w twarz. Zatrzymałam sie i wzięłam do rąk kartkę. Lekko pogniecioną ale nadal białą a nawet trochę złotawą.

 

Nicki. 

Przygotuj pacjenta.Zaraz będę.Plany są dobrze zasunięte.

 

J.KW.C.K.L. Shena Corvin Cullen Black Angelo | 

 

I parafka.Dla której kartka była za mała. Ostatnie prosta była przeciągnięta przez całą powierzchnie.Charakter pisma był ładny nawet można powiedzieć że ozdobny. Ale chyba pisany na kolanie w pośpiechu. 

Skora kartkę przywiał wiatr pomyślałam czemu nie.Podeszłam do jakiegoś obozowicza i pożyczyłam długopis. Szybko odpisałam.

 

Shena. 

 Co znaczą te literki?!

 

Nicki

Zgniotłam papier i rzuciłam przed siebie.

Dwa metry dalej coś, poruszyło sie z prędkością światła.

-Nie musiałaś.-Odpowiedziała uśmiechnięta Shena. Z listem w reku. 

Nie było czasu na pytanie. Pobiegłyśmy dalej. Musze wyjaśnić parę niejasnych spraw.

                       

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 64

 

 Dracolie

 Rozdział 64 " Lwia maska"

Karałam sie w duchu za swoją lekkomyślność i niezdolność do jakiego kol wiek czynu mogącego powstrzymać mutanta.

Zdawałam sobie sprawę że dla zwyczajnych krótkowzrocznych, śmiertelników, mugoli, nie widzących prawdziwego świata żyjących tylko dla siebie i tylko na chwile.Jestem mutantem. Dla nich testem niemożliwa. Nie z tego świata. A na pewno nie byłam człowiekiem. Nie uznali bym mnie jak swoją. Na szczecie miałkim przyjaciół miałam, rodzinę. 

Teraz gdy lew stał zaledwie 3 metry ode mnie, zdałam sobie sprawę że to właściwie nie był lew.

Nie wiem co to było teraz wyglądało jak pies chudy i obszarpany. Z posklejanym od krwi i błota futrem.

Choć tak wyglądał tak marnie, wiedziałam że był groźny. Oczy jarzyły sie jak czerwone lasery. Były smutne.

Wielkie białe kły, szczękały głodno. Kościste łapy zostawiały dziwaczne ślady.Wglądały jak prymitywne łapy człowieka lub niedźwiedzia.Z wielkimi pazurami. 

Stał odwrócony bokiem, z głową zwróconą prosto na mnie. Warknął. I powoli ruszył w ciemność.



-Nie zaczekaj. -krzyknęłam i pobiegłam za nim.

Przedzierałam sie między konarami drzew. Rosły coraz gęściej. Była tu jednak do jasno i ciemno zielono jak w starej puszczy.Po długim czasie, usłyszałam warknięcie i zobaczyłam błysk czerwonych oczu.

Na moich oczach zjawa uniosło sie na tylnich łapach a przednimi przewaliło stary spróchniały pień drzewa.

Machnęło łbem i wbiegło do środka. Przestraszyłam sie że je zgubie, cho teraz biegł tempem zwykłego wilka to w każdym momencie mogło przyspieszyć przy jego prędkości, mogłam nigdy go nie dogonić.

Ruszyłam szybko w głąb nory. 

Był tam tunel którym mogłam przejść spowodowanie na czworaka.Z każdym krokiem tunel sie zmniejszał aż w końcu czołgałam sie po ziemi. Pomyślałam że mogę sie w niej zaklinować jeśli zmniejszy sie jeszcze o centymetr. Tym małym tunelikiem ciągnęłam sie już dobry moment. Zastanawiałam sie czy w Obozie nie martwią sie o mnie. Ale przecież to wszystko trwa mogło zaledwie pół godziny.Strach znowu powrócił. Bałam sie utknięcia i pozostania rozszarpanym z dwóch stron ostrymi zębiskami.Usłyszałam warknięcie z przodu i z tyłu. Instynktownie przyspieszyłam. Zrobiło sie ciemniej, ziemia zsypała mi sie na głowę i przygniotła mnie, spadłam w jakąś przepaść.Głęboki dół. Przysypał mnie gęsty i ciężki grunt. Chyba zemdlałam, nie wiem.Straciłam oddech i ocknęłam sie dopiero po chwili. Zrzuciłam ziemie z barków. 

 

Dotknęłam końcami 3 środkowych palców głowy, i powoli opuściłam palce ściskając w luźne piąstki. Kiedy otworzyłam oczy cały dół oświetlił złoto neonowy blask. Udało mi sie przywołać wieniec laurowy, symbol Nike. Od kilku dni Nie udało mi sie tego wyczarować. Pierwszy raz udało sie w miesiąc po przybyciu do Hogwartu. To był pierwszy raz od tamtego czasu. 

Na czarnych włosach miałam teraz złocisty wieniec. 

Coś mruknęło i drapnęło mnie w plecy.Złoty blask przyćmiły małe chmurki spadające na ziemie.Czarne pióra.

 

 Coś gładko rozcięło mi koszulkę z tyłu. Znowu usłyszałam pomruki przestraszone , błagalne. Odwróciła sie i zobaczyłam zwierze tak marne jak jęki które wydawało. Ten widok nie był ani trochę straszny. Był przerażający. robiło mi sie tak bardzo al chudziny którą miałam przed sobą. Siedziała ma jakimś legowisku z uschniętych liści.Miało zakrwawione, brudne,poszarpane, brudno brązowe futro, Kilka wystających czarnych kłów. Było suche i słabe.Jego ogon był zaledwie cieniutkim pałąkiem z przyklejonymi pojedynczymi włoskami.Grzywa jak u lwa była nastroszona i nierówna. Reszta skóry była porośnięta ni to szczecinowatym ni puszystym futrem. Po wygalanym w niektórych miejscach.Spiczaste uszka sterczały smutno.Oczy żółto szare i przestraszone. Wyglądał jak bardzo dotknięty przez los, obiekt znęcania i kpin. Skowyczał głucho i rozpaczliwie.

Uświadomiłam sobie że patrze na tego dumnego, owego Czarnego Lwa. 

Przysunęłam sie bliżej i przytuliłam zwierzaczka. Był jeszcze chudszy niż wyglądał, można było policzyć każdą kość. 

Biedactwo wtuliło swoje drżące, obszarpane, ciałko w moją koszulkę w wypalone kropki. Teraz nie było już nawet wielkie. Było wzrostu sznaucera. 

 

Spojrzało mi w oczy. Powoli otworzyło pyszczek i ugryzło mnie w rękę. Nawet nie poczułam zębów na skórze.Zwierzątko rozwiało sie w ciemność.Pozostawiając po sobie garstkę złotego pyłu i  maske na moich kolanach. 

Była chyba stopem spiżu i metalu, była lekka.Wyglądała dość przerażająco.I był to bardziej hełm niż maska. Z tyłu z zakrzywionymi końcami. U góry szpiczaste uszy wyglądały jak prawdziwe. Otwory na oczy i coś w rodzaju kłów.Z małymi czerwonymi i złotymi zdobieniami. Wyglądała jak ten zwierzaczek. Łza spłynęła mi po policzku.Gdy ten potwór ranił, starzał sie i marniał w oczach. Zaprowadził mnie tu bym ujrzała jego śmierć. Zostawił mi ten piękny hełm. Rozejrzałam sie teraz na ścianie, kotliny widniał widmowy rysunek.Owego dumnego i pięknego lwa. Miał złote oczy i puszyste futerko, był dostojny i potężny.Ogon puszysty. Stał spokojnie.

Istnieją cudowne potwory. W okół leżało kilka czarnych piór. I garstka pyłu. Wykopałam mały dołek i w wsypałam tam złoto fioletowy proszek. Przykryłam ziemią i uklepałam.Na ziemi napisałam palcem: 


Na zawsze w pamięci

Wyszłam z jaskini, ze łzami na policzkach. To było najcudowniejsze zwierze jakie w życiu spotkałam. Ale jak sie nazywało, czego ode mnie chciało i dlaczego zostawiło mi t maskę. Musze sie dowiedzieć.                                                        

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 63

 

Dracolie

 Rozdział 63 " Nie zdążyłam nic zrobić"

Przypomniałam sobie moje pierwsze wyobrażenie kiedy obozowicze powiedzieli mi o "Czernym lwie" . Pomyślałam wtedy o wielkim dumnym, zwierzęciu. Takim mordercy, który nie zostawia po sobie śladu, jeśli o potworze można było podpowiedzieć dostojny, to właśnie tak powinien wyglądać "Czarny lew". Grube miękkie futro, lekko poruszająca sie na wietrze puszysta grzywa, białe wielki kły, śmiertelnie straszne i poważne spojrzenie. Niespodziewanie atakujący i rozpływający sie w ciemność. No ale takie potwory:dumne, piękne, nie istnieją, takie są pawie a to był prawdziwy zabójca.


Przypomniałam sobie z szczegółami moje pierwsze spotkanie z tym zwierzęciem. 

Kiedy odwróciłam sie zobaczyłam Liama całego w krwi, nie mogącym wypowiedzieć pełnego zdania, jeszcze nie do końca zdającym sobie sprawę z tego co tam przed chwilą zaszło. Dymiące rany tyle pozostawił po sobie, zbój. Czy rany już sie zabliźniły? Nie widziałam Liama od ataku? Jak tylko wrócę, poszukam go. 

Gdy teraz patrzyłam w oczy potwora, zastanawiałam sie czy w ogóle wrócę. Szybko odpędziłam od siebie takie myśli. Musiałam wrócić, mam misje tyle do zrobienia...

Widziałam tylko czerwone żądne śmierci oczy. Próbowałam przypomnieć sobie sylwetkę zwierzęcia. Nie widziałam go całego widziałam tylko kilka szczegółów. Musiałam skleić to w rozsądną całość,żeby wiedzieć z czym sie walczy. 

Uspokoiłam oddech, wytężyłam słuch, skupiłam sie do granic niemożliwości, by nie utracić żadnego ruchu potwora.Wiedziałam że to bardzo ryzykowne, zwierze było szybkie, bardzo szybkie. Nie miałam też miejsca na uniki i manewry. Pełna strachu, skupiłam sie na rysach, szczegółach które widziałam tamtego dnia.

Zamknęłam oczy.

Przypomniałam sobie brązowo-czarną, posklejaną od jadu i krwi sierść znikającą za drzewami.Pierwsze spojrzenia z ciemności i oczy które widziałam teraz. Wtedy były inne jak u jadowitego węża, czerwono żółte, idealnie okrągłe i oszalałe. Teraz bardziej czerwone jak lasery, większe ale nadal okrągłe. Odgłos szczekających zębów, gdzieś w mroku. Kierując sie tylko tym faktem można było stwierdzić e były kolosalnych rozmiarów jak na lwa.Rany na ciele chłopaka od Dionizosa, na pewno nie były zrobine czymś tępym albo małym. Były głębokie i poszarpane.To znaczyło że pazury i kły zwierzęcia były wielkie, ostre i przystosowane do tego by rwały ofiary na kawałki. Miałam już obraz zmory w głowie.Ale na to spotkanie wyraźnie zmalała, była mojego wzrostu, a przecież Ali mówił że ma ponad 2 metry. Nie czekałam. Czym prędzej otworzyłam oczy. 

I zamarłam widząc co przegapiłam.A przecież oczy miałam zamknięte przez krótka chwile. Nie słyszałam żadnego ruchu, i stałam cały czas nieruchomo.

Lewą dłoń miałam umazaną we krwi, tak jakby lew wylizał mi ją językiem, lekko piekła ale niebyła nawet zadrapana. Na świeżej koszulce obozowej, którą razem z dżinsami, zmieniłam z piżamy, były teraz wyżarte dziury wielkości grosza.Mogły wypalić sie pod wpływem jakiegoś żrącego kwasu, który mógłby niefortunnie prysnąć w pracowni chemicznej.Ale wtedy był tylko las, potwory, lew, ja i pochowane w drzewach dryjady. Dziury mógł wypalić tylko jakiś jad.Na prawej nodze,dżinsy wypalała, na moich jakaś trucizna. 

Dlaczego zamknęłam oczy? Ale czy zdołałabym powstrzymać lwa? Nawet czujnie wpatrzona nie byłam w stanie odeprzeć wszelkiego ataku. 

Od razu ułożyłam w głowię scenariusz. Kiedy miałam zamknięte oczy. Potwór cicho przydreptał do mnie zaszedł od prawej strony, trucizna zawarta najwyraźniej w futrze, wypaliła mi dziury na udzie i łydce,do tego stopnia że nogawka ledwo sie trzymała.Podczas obchodu jadowita ślina kapała mi na koszulkę. Gdy znalazł sie po mojej lewej stronie, wytarł zakrwawiony pysk w moją dłoń. Jak mogłam tego nie poczuć.