piątek, 27 lutego 2015
wtorek, 17 lutego 2015
Rozdział 66
Dracolie
Rozdział 66 " Czy aby na pewno tylko wiatr "
Pachniało bardzo słodko. Prawdziwymi truskawkami, ziemią i końcem lata. Ale byłam coraz bardziej zmęczona. Liczne rany dawały o sobie znaki. Biegłam coraz szybciej, bałam sie że kiedy zwolnię, upadnę i zemdleje.Kilka razy krzywo stanęłam. Ale nie zważałam na to.Widziałam że Shena przygląda mi sie badawczo. Na początku nie wiedziałam o co jej chodzi.Potem sie domyśliłam musiałam wyglądać jak po zderzeniu z Tirem, pędzącym 180km/h.Zranione rami zdawało sie pulsować.Z chęcią wyciągnął bym sie w łóżku i zasnęła na kilka lat, ale teraz nie miałam czasu na takie marzenia.
Przed sobą zobaczyłam Chejrona stał z dwójką nastolatków kilka metrów od pola truskawek. Rozmawiali o czymś z przejęciem.W oczach mi sie troiło a i tak obraz był rozmazany. Gdy podbiegłam bliżej zobaczyłam, dziewczynę i chłopaka.
Obozowiczka miałam blond włosy związane ciasno w kucyk.Dżinsy i pomarańczową koszule obozową.Wymachiwała rekami i krzyczała.Nie ukrywała zdenerwowania.
Obok niej stał wysoki czarnowłosy chłopak.On również miał na sobie pomarańczową koszulkę.Był chudy i umięśniony.
Gdzieś z tyłu doszedł mnie zduszony krzyk Sheny. Zdałam sobie sprawę że biegnę w powietrzu kilka centymetrów nad ziemią. Odwróciłam sie by sprawdzić co sie stało.Świat zadrgał, powoli upadałam na ziemie.
Krzyki i inne dźwięki mieszały si ze sobą.Usłyszałam jakiś głuchy odgłos dudniącej ziemi.
Otworzyłam oczy. Przyjrzałam sie swoim dłoniom.Spojrzałam na stopy.
Nie upadłam. Stałam na ziemi. Podniosłam wzrok i ujrzałam przed sobą cztery zdziwione twarze. A może osiem ?
Zerwał sie straszny wiatr. Zimny i jakby obcy. Był tak silny że prawie mnie przewrócił. Nie mogłam usta w miejscu. To nie był zwykł wiatr, nie niósł ze sobą żadnych liści ani zapachu. To był tylko wiatr.Był coraz silniejszy.
Zacisnęłam zęby. Wyprostowałam ręce.
Włosy zawirowały wokół mnie, niesione powiewem wiatru.
Wszystko ustało, było tak jak wcześniej.
Oddychałam głośno i głęboko.Gdzieś daleko, daleko, usłyszałam piskliwy krzyk małej dziewczynki. Mogła by w wieku Sophie albo trochę starsza.
Drgnęłam i zaczęłam sie gorączkowo rozglądać. Oczy zrobiły sie większe.Dobrze że "czarne oczko" miałam zakryte przepaską bo patrzące na mnie twarze mogły by by bardziej przestraszone niż zdziwione.
Oddychałam głośno, ale o wiele szybciej niż normalnie. Coraz szybciej, a wiec brzmiało to tak jakby brakowało mi powietrza.
-Dobrze sie czujesz?-Ktoś podszedł do mnie i próbował mówi spokojnym, łagodnym tonem chcąc mnie uspokoić.Powoli wyciągnął rękę w moją stronę.
Naprężyłam mięśnie.Przyjął m pozycje, w którą układałam sie gdy ktoś mnie zaskoczył lub kiedy potrzebuje dobrej postawy obronnej.
Lekko ugięłam kolana. Lewe ranie wysunięte do przodu będące tarczą dla twarzy i boku. Za to prawa zaciśnięta w pięść, w małe odległości od ciała. Najlepszy układ do obrony i szybkiego ataku.
W głowie śmignęło mi kilkanaście układów, postaw, strategi. Byłam przygotowana na większość ruchów skierowanych przeciw mnie.Ale przecież oni nie chcieli ze mną walczyć!
-Spokojnie. Jesteś ciężko ranna.- gdzieś z boku usłyszałam głos Chejrona.
Oddech nadal sie nie uspokoił.Ciężko ranna.Poczułam że odpływam. Oczy stanęły w słup i upadłam na ziemie.
Gdy sie obudziłam, miałam otwarte jedno oko.
Natychmiast otworzyłam drugie, zdałam sobie sprawę że ktoś bacznie przygląda sie tej czarnej dziurze jaką było moje prawe oko. Drgnęłam i automatycznie zakryłam je reką.
-Ej! Luz, chciałam tylko zerknąć. -Powiedziała jakaś dziewczyna stojąca obok. Zobaczyłam tylko że ma brązowe włosy i jest niska.
-Co robisz ? -warknęłam.
-Bada. Robi top z mojego polecenie. -Chejron wjechał przez próg na swoim wózku.
-Nie jestem chora?-Chciałam powiedzieć to stanowczo ale bardziej zabrzmiało jak pytanie.
-Nie. Jesteś tylko Inna.
wtorek, 10 lutego 2015
Rozdział 65
Dracolie
Rozdział 65 "Szybciej niż poczta"
Myślałam o tym zwierzaczku. Szłam tą samą drogą którą prowadził mnie owy potworek. Wpatrywałam sie w maskę. Co sie stanie kiedy ją założę? Kto wie.Może lepiej nie eksperymentować.Pokaże ją Chejronowi.Ale najpierw muszę wyjść z lasu.Czasami wydawało mi sie że to jedno z ciekawszych miejsc.
Jest tu tyle nowych nieznanych rzeczy. W Hogwarcie często śniłam o tym miejscu.
Hogwart, przyjazne mury. W Obozie spędziłam kilka chwil ale już tęsknie za szkołą.Mogłabym być w dwóch miejscach na raz.
Jessbell, Anneliese i nawet Blair. Kumpele ze Slytherinu.Lekcje. Niektórzy mi zazdrościli. Odpowiadałam i że nie ma czego. Nie miałam zadawanych prac domowych. Miałam samą praktykę.Zajęcia trwały około 3 i pół godziny. Codziennie te same. Ale codziennie nowe rzeczy. Na Transmutacji, w kółko ćwiczyłam przemiany, raz latałam a raz doskonaliłam zmiany w panterę. Im więcej ćwiczyłam tym pantera rosła.Potem chwilka odpoczynku i biegłam na Obronę przed czarną magią, chyba domyślacie sie co na nich ćwiczyłam.Ale miałam tam jedyny zakaz, nie mogłam wzywać wody. Kiedyś zostałam trochę dłużej w sali. Sprawdziłam czy nikogo nie ma w pobliżu i zaczęłam trening.Miałam tylko 10 min. do kolejnych zajęć ale nie zważałam na to.Wezwałam wodę. Z różdżki wypłynęła krystalicznie, kryształowa woda. W zwolnionym tempie. Mały strumyczek krążył po sali, oplatając mi ręce i inne przedmioty w sali.Po chwili strumień zbliżył sie do mnie i kiwnął końcem jak wąż głową. Wpełzł po ramionach i nagle zniknął. Pomyślałam że jeśli zniknął to znak że nie jestem wystarczająco dobra. Skupiłam sie. Odłożyłam różdżkę na ławkę obok.
Złożyłam lekko palce, zbliżyłam do głowy, przez głowę przemknęło mi milion obrazów.Płynnym ruchem wyprostowałam ręce.Ugięłam w nadgarstku i poderwałam w górę prawą rękę.
Pomyślałam że byłam głupia myśląc że potrafię to zrobić, ale udało sie.
Zacisnęłam mocniej palce.
Trzymałam w dłoni pistolet. Utworzony z wody.Dlatego nie pozwalali mi używać wodnych czarów w szkole. Nauczyciele podejrzewali że tu umiem. Od tamtej pory nie próbowałam tego ponownie.
Szłam dalej.Ciekawe czy narada już sie skończyła? Las ciągnął sie chyba kilometrami, chociaż byłam pewna że uprzednio nie szłam tak długo.
Usłyszałam napinaną cięciwę.
-Co tu robisz Willow?
Odwróciła sie i zobaczyłam Katie Gardner. Grupową czwórki. Była troszkę niższa ode mnie.Ciemne brązowe włosy były krótkie, z tyłu podpięte opadały lekko na bok.Obozowa koszulka była czysta, nie miała nawet jednej skazy, do pasa miałam przypiętą różową, małą torebkę, którą zawsze nosiła ze sobą. Trzymała tam zioła, kwiatki i inne rzeczy które uznawała za przydatne.
-Dlaczego tak często mylą mnie z Willow?-Katie opuściła łuk.
-Nicola! Znalazłam cie.
-To zginęłam?-zapytałam uśmiechając sie.
-Nie ma cie od dwóch dni. Myśleliśmy że zostałaś porwana.
-Co? Ile ?-Nie mogłam uwierzyć w jej słowa.Dwa dni...to by znaczyło że narada skończyła sie wczoraj...jedna zagadka z głowy.No ale pójść do lasu na chwile i zginąć na dwa dni. Mogły minąć 2 godziny ale dwa dni.-Musimy szybko wracać.
Wybiegłyśmy z lasu.
-Gdzie Chejron?-zapytałam pośpiesznie.
-Na polu truskawek. Biegnij.Ja powiem że sie znalazłaś.
Jak mi radziła, tak zrobiłam. Biegłam, a dokładniej zmieniłam baterie na alkaliczne i włączyłam turbo. Pędziłam najszybciej jak umiem. A szybkość to coś w czym jestem dobra.
Nagle coś uderzyło mi w twarz. Zatrzymałam sie i wzięłam do rąk kartkę. Lekko pogniecioną ale nadal białą a nawet trochę złotawą.
Nicki.
Przygotuj pacjenta.Zaraz będę.Plany są dobrze zasunięte.
J.KW.C.K.L. Shena Corvin Cullen Black Angelo |
I parafka.Dla której kartka była za mała. Ostatnie prosta była przeciągnięta przez całą powierzchnie.Charakter pisma był ładny nawet można powiedzieć że ozdobny. Ale chyba pisany na kolanie w pośpiechu.
Skora kartkę przywiał wiatr pomyślałam czemu nie.Podeszłam do jakiegoś obozowicza i pożyczyłam długopis. Szybko odpisałam.
Shena.
Co znaczą te literki?!
Nicki
Zgniotłam papier i rzuciłam przed siebie.
Dwa metry dalej coś, poruszyło sie z prędkością światła.
-Nie musiałaś.-Odpowiedziała uśmiechnięta Shena. Z listem w reku.
Nie było czasu na pytanie. Pobiegłyśmy dalej. Musze wyjaśnić parę niejasnych spraw.
środa, 4 lutego 2015
Rozdział 64
Dracolie
Rozdział 64 " Lwia maska"
Karałam sie w duchu za swoją lekkomyślność i niezdolność do jakiego kol wiek czynu mogącego powstrzymać mutanta.
Zdawałam sobie sprawę że dla zwyczajnych krótkowzrocznych, śmiertelników, mugoli, nie widzących prawdziwego świata żyjących tylko dla siebie i tylko na chwile.Jestem mutantem. Dla nich testem niemożliwa. Nie z tego świata. A na pewno nie byłam człowiekiem. Nie uznali bym mnie jak swoją. Na szczecie miałkim przyjaciół miałam, rodzinę.
Teraz gdy lew stał zaledwie 3 metry ode mnie, zdałam sobie sprawę że to właściwie nie był lew.
Nie wiem co to było teraz wyglądało jak pies chudy i obszarpany. Z posklejanym od krwi i błota futrem.
Choć tak wyglądał tak marnie, wiedziałam że był groźny. Oczy jarzyły sie jak czerwone lasery. Były smutne.
Wielkie białe kły, szczękały głodno. Kościste łapy zostawiały dziwaczne ślady.Wglądały jak prymitywne łapy człowieka lub niedźwiedzia.Z wielkimi pazurami.
Stał odwrócony bokiem, z głową zwróconą prosto na mnie. Warknął. I powoli ruszył w ciemność.
-Nie zaczekaj. -krzyknęłam i pobiegłam za nim.
Przedzierałam sie między konarami drzew. Rosły coraz gęściej. Była tu jednak do jasno i ciemno zielono jak w starej puszczy.Po długim czasie, usłyszałam warknięcie i zobaczyłam błysk czerwonych oczu.
Na moich oczach zjawa uniosło sie na tylnich łapach a przednimi przewaliło stary spróchniały pień drzewa.
Machnęło łbem i wbiegło do środka. Przestraszyłam sie że je zgubie, cho teraz biegł tempem zwykłego wilka to w każdym momencie mogło przyspieszyć przy jego prędkości, mogłam nigdy go nie dogonić.
Ruszyłam szybko w głąb nory.
Był tam tunel którym mogłam przejść spowodowanie na czworaka.Z każdym krokiem tunel sie zmniejszał aż w końcu czołgałam sie po ziemi. Pomyślałam że mogę sie w niej zaklinować jeśli zmniejszy sie jeszcze o centymetr. Tym małym tunelikiem ciągnęłam sie już dobry moment. Zastanawiałam sie czy w Obozie nie martwią sie o mnie. Ale przecież to wszystko trwa mogło zaledwie pół godziny.Strach znowu powrócił. Bałam sie utknięcia i pozostania rozszarpanym z dwóch stron ostrymi zębiskami.Usłyszałam warknięcie z przodu i z tyłu. Instynktownie przyspieszyłam. Zrobiło sie ciemniej, ziemia zsypała mi sie na głowę i przygniotła mnie, spadłam w jakąś przepaść.Głęboki dół. Przysypał mnie gęsty i ciężki grunt. Chyba zemdlałam, nie wiem.Straciłam oddech i ocknęłam sie dopiero po chwili. Zrzuciłam ziemie z barków.
Dotknęłam końcami 3 środkowych palców głowy, i powoli opuściłam palce ściskając w luźne piąstki. Kiedy otworzyłam oczy cały dół oświetlił złoto neonowy blask. Udało mi sie przywołać wieniec laurowy, symbol Nike. Od kilku dni Nie udało mi sie tego wyczarować. Pierwszy raz udało sie w miesiąc po przybyciu do Hogwartu. To był pierwszy raz od tamtego czasu.
Na czarnych włosach miałam teraz złocisty wieniec.
Coś mruknęło i drapnęło mnie w plecy.Złoty blask przyćmiły małe chmurki spadające na ziemie.Czarne pióra.
Coś gładko rozcięło mi koszulkę z tyłu. Znowu usłyszałam pomruki przestraszone , błagalne. Odwróciła sie i zobaczyłam zwierze tak marne jak jęki które wydawało. Ten widok nie był ani trochę straszny. Był przerażający. robiło mi sie tak bardzo al chudziny którą miałam przed sobą. Siedziała ma jakimś legowisku z uschniętych liści.Miało zakrwawione, brudne,poszarpane, brudno brązowe futro, Kilka wystających czarnych kłów. Było suche i słabe.Jego ogon był zaledwie cieniutkim pałąkiem z przyklejonymi pojedynczymi włoskami.Grzywa jak u lwa była nastroszona i nierówna. Reszta skóry była porośnięta ni to szczecinowatym ni puszystym futrem. Po wygalanym w niektórych miejscach.Spiczaste uszka sterczały smutno.Oczy żółto szare i przestraszone. Wyglądał jak bardzo dotknięty przez los, obiekt znęcania i kpin. Skowyczał głucho i rozpaczliwie.
Uświadomiłam sobie że patrze na tego dumnego, owego Czarnego Lwa.
Przysunęłam sie bliżej i przytuliłam zwierzaczka. Był jeszcze chudszy niż wyglądał, można było policzyć każdą kość.
Biedactwo wtuliło swoje drżące, obszarpane, ciałko w moją koszulkę w wypalone kropki. Teraz nie było już nawet wielkie. Było wzrostu sznaucera.
Spojrzało mi w oczy. Powoli otworzyło pyszczek i ugryzło mnie w rękę. Nawet nie poczułam zębów na skórze.Zwierzątko rozwiało sie w ciemność.Pozostawiając po sobie garstkę złotego pyłu i maske na moich kolanach.
Była chyba stopem spiżu i metalu, była lekka.Wyglądała dość przerażająco.I był to bardziej hełm niż maska. Z tyłu z zakrzywionymi końcami. U góry szpiczaste uszy wyglądały jak prawdziwe. Otwory na oczy i coś w rodzaju kłów.Z małymi czerwonymi i złotymi zdobieniami. Wyglądała jak ten zwierzaczek. Łza spłynęła mi po policzku.Gdy ten potwór ranił, starzał sie i marniał w oczach. Zaprowadził mnie tu bym ujrzała jego śmierć. Zostawił mi ten piękny hełm. Rozejrzałam sie teraz na ścianie, kotliny widniał widmowy rysunek.Owego dumnego i pięknego lwa. Miał złote oczy i puszyste futerko, był dostojny i potężny.Ogon puszysty. Stał spokojnie.
Istnieją cudowne potwory. W okół leżało kilka czarnych piór. I garstka pyłu. Wykopałam mały dołek i w wsypałam tam złoto fioletowy proszek. Przykryłam ziemią i uklepałam.Na ziemi napisałam palcem:
Na zawsze w pamięci
Wyszłam z jaskini, ze łzami na policzkach. To było najcudowniejsze zwierze jakie w życiu spotkałam. Ale jak sie nazywało, czego ode mnie chciało i dlaczego zostawiło mi t maskę. Musze sie dowiedzieć.
poniedziałek, 2 lutego 2015
Rozdział 63
Dracolie
Rozdział 63 " Nie zdążyłam nic zrobić"
Przypomniałam sobie moje pierwsze wyobrażenie kiedy obozowicze powiedzieli mi o "Czernym lwie" . Pomyślałam wtedy o wielkim dumnym, zwierzęciu. Takim mordercy, który nie zostawia po sobie śladu, jeśli o potworze można było podpowiedzieć dostojny, to właśnie tak powinien wyglądać "Czarny lew". Grube miękkie futro, lekko poruszająca sie na wietrze puszysta grzywa, białe wielki kły, śmiertelnie straszne i poważne spojrzenie. Niespodziewanie atakujący i rozpływający sie w ciemność. No ale takie potwory:dumne, piękne, nie istnieją, takie są pawie a to był prawdziwy zabójca.
Przypomniałam sobie z szczegółami moje pierwsze spotkanie z tym zwierzęciem.
Kiedy odwróciłam sie zobaczyłam Liama całego w krwi, nie mogącym wypowiedzieć pełnego zdania, jeszcze nie do końca zdającym sobie sprawę z tego co tam przed chwilą zaszło. Dymiące rany tyle pozostawił po sobie, zbój. Czy rany już sie zabliźniły? Nie widziałam Liama od ataku? Jak tylko wrócę, poszukam go.
Gdy teraz patrzyłam w oczy potwora, zastanawiałam sie czy w ogóle wrócę. Szybko odpędziłam od siebie takie myśli. Musiałam wrócić, mam misje tyle do zrobienia...
Widziałam tylko czerwone żądne śmierci oczy. Próbowałam przypomnieć sobie sylwetkę zwierzęcia. Nie widziałam go całego widziałam tylko kilka szczegółów. Musiałam skleić to w rozsądną całość,żeby wiedzieć z czym sie walczy.
Uspokoiłam oddech, wytężyłam słuch, skupiłam sie do granic niemożliwości, by nie utracić żadnego ruchu potwora.Wiedziałam że to bardzo ryzykowne, zwierze było szybkie, bardzo szybkie. Nie miałam też miejsca na uniki i manewry. Pełna strachu, skupiłam sie na rysach, szczegółach które widziałam tamtego dnia.
Zamknęłam oczy.
Przypomniałam sobie brązowo-czarną, posklejaną od jadu i krwi sierść znikającą za drzewami.Pierwsze spojrzenia z ciemności i oczy które widziałam teraz. Wtedy były inne jak u jadowitego węża, czerwono żółte, idealnie okrągłe i oszalałe. Teraz bardziej czerwone jak lasery, większe ale nadal okrągłe. Odgłos szczekających zębów, gdzieś w mroku. Kierując sie tylko tym faktem można było stwierdzić e były kolosalnych rozmiarów jak na lwa.Rany na ciele chłopaka od Dionizosa, na pewno nie były zrobine czymś tępym albo małym. Były głębokie i poszarpane.To znaczyło że pazury i kły zwierzęcia były wielkie, ostre i przystosowane do tego by rwały ofiary na kawałki. Miałam już obraz zmory w głowie.Ale na to spotkanie wyraźnie zmalała, była mojego wzrostu, a przecież Ali mówił że ma ponad 2 metry. Nie czekałam. Czym prędzej otworzyłam oczy.
I zamarłam widząc co przegapiłam.A przecież oczy miałam zamknięte przez krótka chwile. Nie słyszałam żadnego ruchu, i stałam cały czas nieruchomo.
Lewą dłoń miałam umazaną we krwi, tak jakby lew wylizał mi ją językiem, lekko piekła ale niebyła nawet zadrapana. Na świeżej koszulce obozowej, którą razem z dżinsami, zmieniłam z piżamy, były teraz wyżarte dziury wielkości grosza.Mogły wypalić sie pod wpływem jakiegoś żrącego kwasu, który mógłby niefortunnie prysnąć w pracowni chemicznej.Ale wtedy był tylko las, potwory, lew, ja i pochowane w drzewach dryjady. Dziury mógł wypalić tylko jakiś jad.Na prawej nodze,dżinsy wypalała, na moich jakaś trucizna.
Dlaczego zamknęłam oczy? Ale czy zdołałabym powstrzymać lwa? Nawet czujnie wpatrzona nie byłam w stanie odeprzeć wszelkiego ataku.
Od razu ułożyłam w głowię scenariusz. Kiedy miałam zamknięte oczy. Potwór cicho przydreptał do mnie zaszedł od prawej strony, trucizna zawarta najwyraźniej w futrze, wypaliła mi dziury na udzie i łydce,do tego stopnia że nogawka ledwo sie trzymała.Podczas obchodu jadowita ślina kapała mi na koszulkę. Gdy znalazł sie po mojej lewej stronie, wytarł zakrwawiony pysk w moją dłoń. Jak mogłam tego nie poczuć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)