środa, 8 lipca 2015

Rozdział 81

 

 

Dracolie

Rozdział 81 "Jedna droga wiele miejsc"

Było już za późno na wszystko.To zaczęło sie od jednego spojrzenia. Dlaczego nie zrozumiałam tego za wczas.

Wtedy myślałam że to tylko zwyczajna głupawa misyjka.Miałam tylko zając sie smoczkiem.Wtedy jeszcze nie  wierzyłam że coś takiego istnieje.

Musiała dowiedzieć sie o co chodziło z tym jeziorkiem. Miało ono może 2 na 2 metra szerokości, ale wiedziałam że jest głębokie. Właściwie moje zmysły zdawały sie twierdzić że jest nieskończone. Nie wiedziałam jak, to wyczułam, lecz uznałam że to na skutek moich zdolności.

 

Nie pojęte są granice mocy danej ludziom przez siły nadzwyczajnie, nieprzeciętnie piękne w swej nieskończoności,silniejszymi i starszymi z dnia na dzień. Przekonasz sie o tym strasznym  świecie któregoś takiego dnia.Dnia Niezwykłego. 

 

Przyglądałam sie srebrno-metalicznej wodzie, w okół rósł gruby zielony mech, dwa metry od jeziorka rosły białe brzuski, dopiero potem zaczynał sie normalny obozowy pełen potworów las.To miejsce zdawało sie być magiczne,zaskakujące prawda? 

Zastanawialiśmy sie długo nad tym jeziorkiem, zbyt długo.

-Wchodzę tam!-Oświadczyłam stanowczo.

-Zwariowałaś? Może to nie jest do wchodzenia?-powiedział równie stanowczy Jack.-Raz cie pościłem i jak to sie skończyło?

Przypomniało mi sie jak wtedy udało mi sie namówić Jack na podstęp, który udał sie lecz był dość bolesny.Litai, te cztery nieudacznice. I one myślą że pomagają?

-Wiesz dlaczego wtedy, pozwoliłem ci spaść? Nike mi groziła.-Jack odwrócił głowę.-Powiedziała że bez tego sie nie spełnisz, coś i tak jesteś głupia, i nie trzeba sie tobą przejmować.Że zginiesz jeśli sie wtrącę.

Wstał gdy zaczynał to mówić.Wydawał sie zdenerwowany. Winił siebie że wtedy byłam narażona na tle ataków. Chciałam coś powiedzieć, ale mnie miałam pojęcia co.

Stojący obok mnie Zack odezwał sie, lekko żartobliwy a jednak mocnym tonem.

-Widocznie nie powinieneś sie wtrącać Foster?!

Szybko wyciągnął ręce. Jedną ręką złapał mnie mocno w pasie. Ramieniem drugiej przyciągnął mi głowę do swojej klatki piersiowej.Nabrał powierza w usta i zacisnął powieki. 

Zdecydowanym ruchem rzucił nami w przerażająco srebrną tafle jeziorka.

Woda nie była twarda, gładko wpadła w jej kryształową toń. Tak ja.Woda była niezwykłej gęstości, jej poziom było wiele wyższy niż dla normalnej wody. 

Uścisk Zacka, stał sie o wiele luźniejszy aż w końcu całkowicie oderwał sie ode mnie. Jego skóra robiła sie lekko metalowa. 

Szybko zareagowałam, utworzyłam bańkę powietrza wokół niego, na tyle dużą by miał swobodę ruchów, lecz taką która mieściła sie miedzy krawędziami jeziora.

Chłopak mógł już oddychać, a jego skóra powracała do normalności.

Spojrzałam w górę, i ujrzałam tunel i masę wody nad nami.Jakbyśmy wpadli na kilometr w głąb stawu. 

O co chodziło?

-Ta woda prawie mnie rozerwała-powiedział przerażonym głosem Zack.

-Mógłbyś być w dwóch miejscach na raz.-Mój głos jak zwykle zmienił sie pod wodą na twardszy i bardziej wodny?-W dwóch miejscach na raz.-Wtedy mnie olśniło. -Zack tym jeziorem możemy przepłynąć w każde miejsce na ziemi.

Zack zaczął oddychać szybciej, uśmiechnął sie.

-Nie jestem pewna ale jeśli zostaniesz tu dłużej może cie rozerwać.Nie czuje żebym miała dzielić sie...hymm 

-Nicki ! Skup sie trzeba wracać.


Przypomniałam sobie dokładny wygląd miejsca skąd wpadliśmy. Złapałam za rękę Zacka, moje oczy znów zaczynały błyszczeć.Wiedziałam gdzie płynąc.

Możecie myśleć że w prostym tunelu, tylko głupi nie wiedziałby gdzie płynąc. Dla tak wszystkich są dwie drogi w górę i w dół. Wszystkich oprócz mnie. W chwile widziałam każdą z dróg i wiedziałam którą wybrać by wypłynąć dobrze.

Wynóżyliśmy sie. Napotkałam na swojej drodze głowę Jacka. Klęczał nad taflą wypatrując nas. No to teraz widział, bo jak inaczej nie kiedy miał mnie z 15 centymetrów przed sobą. 

uśmiechnęłam sie do niego.

Razem z Zackiem wyciągnęliśmy ręce i wciągnelismy go do wody. Ponownie wpadliśmy na kilometr w głąb jeziora. Stworzyłam bańkę powietrzną. 

Wiedziałam co robić.


Szare zimne pomieszczenie. Na środku duże lekarskie łóżko. A w okół niego kręciła sie spora garstka ludzi....Uzdrowiciele od Apollina...

-Szybko, weź trochę tego. Ej masz to. Nie jest ta na szfce. Mieszaj to szybciej.

-Przynieś wierzą wodę.A ty leć po nektar.

-Banderze więcej bandaży.

-Lodu! Gdzie trzymamy lód ?

Krzyczeli wszyscy tworząc niesamowity zgiełk,lecz oni wszyscy byli najbardziej zorganizowanymi w całym pokoju. 

Matt jęknął. A na jego twarzy pojawił sie grymas bólu.Nie był już tak spuchnięty i siny. Był zmęczony, obolały, całą szyje miał zakrwawioną. Jakaś dziewczyna zakładała pośpiesznie opatrunek, kropiąc bandaże nektarem, by zatamować krwawienie. Uśmiechała sie lekko by dodać mu odwagi. Chłopak, trzymał nad nim ręce i wypowiadał jakieś słowa po łacinie. Inni biegali przynosząc składniki, albo ważąc mikstury, rozdmuchując olejki zapachowe.

Jedna dziewczyna wybiegła na zewnątrz. Skinęła głową w stronę Annabeth. Ta sklei rzuciła sie gorączkowo w stronę miseczki którą przygotował Percy. Ustawili ją pod odpowiednim kątem a w powietrzu pojawiła si mała tęcza. Rzucili w nią małą złotą drachmą.

-Irydo bogini tęczy przyjmij  moją ofiarę.-wykrzyczała Annabeth najszybciej jak potrafiła.-Shena!-krzyknęła zanim obraz zrobił sie wyraźny. -Ratuj go!


1 komentarz: