Rozdział 76
Dracolie
Rozdział 76 " Przy rozdaniu broni"
Fajnie było pobawić sie bronią. Ale szybko wróciłam do stanu: na wpół poważna. Potrzebowaliśmy uzbrojenia ruszaliśmy na smoki. A to nie jest wprawa ani prosta, ani łatwa, ani najmądrzejsza.Wszystko było bardzo szybko wiec odniosłam wrażenie że nie chcą mnie w Obozie. Chcą za wszelką cena żebym znalazła sie poza jego obrębem.
Jack był ubrany w obozową koszulkę, szaro zielone bojówki i zwyczajne czarne trampki.Do tego z domku przyniósł też swoje opaski na łokcie, zwykłe czarne. U boki miał pas z toporem, i sakiewkami na zioła i nasiona. Ta... nasiona i zioła ? No błagam.
Tak, zwadziłam mu kiedyś ten pas i przekonałam sie że te jego zioła i nasiona, to tak naprawdę... zioła i nasiona ?! O nie nie wierzyłam by były zwyczajne. To na pewno były jakieś magiczne rośliny. Jakieś leki, zabójcze mieszanki...coś w tym stylu rozumiecie.Ale było tam co jeszcze były tam 3 fiolki w różnych kolorach jedna byłą różowa, inna żółta a ta trzecia była w nadzwyczajnym kolorze. Nie znałam go. Może uznacie że jestem daltonistka albo czymś takim, ale nie! Taki kolor nie istniał na świecie, nie było go w przyrodzie. A jednak Jack go stworzył. Wtedy odłożyłam szybko jego pas, i nie dotykałam go nigdy więcej.
Jak nie był już chłopcem wesołym, ciepło uśmiechniętym jak płatki kwiatów. Spoważniał, odszedł na bok i kucnął sprawdzając ostrość toporka, czyszcząc go i przeglądając swój pas. Wtedy po raz drugi zobaczyła dziwaczną fiolkę w nieistniejącym kolorze.
Przekręcał nią, obracał na różne strony, a płyn w środku chlupotał i przelewał sie po naczynku.
-Co to jest i jaki to ma kolor ?!-powiedziałam nachylając sie nad nim.
-Nie wiem, pewnego razu przyśnił mi sie przepis na ten wywar. Następnego dnia wstałem, opowiedziałem o tym Chejronowi i wyruszyłem w poszukiwaniu składników.Ten eliksir objawiła mi moja mama. -odpowiedział nadal przyglądając sie trójkątnej fiolce.
-A co on robi? -machnęłam ręka na fiolkę, mówią taki tonem jakbym pytała sie o psa.
-Matka powiedziała tylko, ze niedługo nam sie przyda. -schował buteleczkę.
Wpatrywałam sie w Zacka, dla zmyłki i słuchałam kolejnej kłótni. Tym razem monolog wygłaszała Annabeth, a ja słuchałam. Krzyczała mi do ucha, jakby to była moja wina.
Zmarnowana i znudzona słuchałam tego wywodu, bo co miałam zrobić.
-Nie możemy, to wbrew zasadą! -krzyczała
-Nie ma takiej zasady.
-To nie zmienia faktu że nie możemy.Oni to nie jest nasz, oni on.-wskazała na Zacka.
-Teraz ? Teraz to nie jest ważne.Wybrałam go do zespołu.
-Nie Nicki to nie rozsądne.
-Nikt sie nie zorientuje.Zresztą jestem Ślizgonką.
-Nie jesteś prawdziwą czarownicą, twoja moc pochodzi od żywiołu. Jesteś też herosem córką Posejdona i Nike.
-Nie ! -podniosłam głos. -Nie jestem prawdziwym herosem.-te słowa wypowiedziałam z taką agresją i wściekłością że Annabeth odsunęła sie o krok.Zrobiłam głęboki oddech.- Leo, masz jakieś noże.
Leo zakręcił sie chwile i przybiegł z trzema nożami w reku. Była lekkie, pokryte licznymi dziurami. Całe czarne, ostrze nie było szczególnie oddzielone od uchwytu. Dobrze wyważone i obustronnie ostrzone. Od razu było widać że służą do rzucania. Leo dał jeden Zackowi. Drugi, ku wielkiej uciesze, Shenie.
Ja byłą ostatnia. Weszłam na szary blok. Rozłożyłam ręce i ponownie dałam sie zeskanować Leo.
-Miecz. -powiedział Leo.
Wyjęłam wiec Eredicco. Przyjęłam postawę i pokazałam kilka ruchów.
-I różdżka-mruknął Leo.
Wciągnęłam sie w tą popisową walkę z powietrzem. Zrobiłam coś co wypracowałam podczas treningów z Sheną.
Zamach, obrót na zgiętych kolanach, dosyć niski. Następnie wbiłam pod skosem Eredicco w blok.Podskoczyłam odbiłam sie nogami od Jelca na mieczu i wyskoczyłam w górę. Półobrót w pionie, wyciągając różdżkę z kieszonki. Wylądowałam na ziemi w lekkim rozkroku na zgiętych nogach.
Postawa przy lądowanie była dla mnie typowa.Jedna noga wysunięta do przodu, ręka trzymająca różdżkę na wysokości oczu, przy uchu, druga lekko zgięta wysunięta w przód zaciśnięta w pięść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz