Rozdział 74
Dracolie
Rozdział 74 "Wsiąkła w posadzkę"
W bunkrze było bardzo dużo miejsca był obszerny,rozległy. Gdzie nie spojrzałam roiło sie różnych narządzi, rozpoczętych wynalazków, wielkich koszów z różnymi gwoździami, wkrętami i innymi takim. Po całym bunkrze były porozrzucane zwoje,plany i cała masa innych rzeczy. Innymi słowami było tam wszystko jak i zarówno nic.Było brudno. Nie mówi że nie było cudnie, po prostu przydało by sie sprzątanie.
Mimo tych drobnostek cały bunkier robił ogromne wrażenie. Oszałamiał.
Przy biurku stał Leo wraz z Annabeth i Rachel.Chłopak mówił coś do dziewczyn i wymachiwał przy tym rekami jakby dorabia jako wiatrak. Pokazywał im coś na kartkach.No to Annabeth odpowiedziała mu z lekka wkurzona. Chyba to go uraziło. Szybko sie wyprostował, zrobił dziwną minę. Rzucił czystą kartkę i ołówek Rachel, to szybko zabrała sie do zapisywania czegoś. Córka Ateny zwróciła sie w jej stronę. Chyba zakazywała jej zapisywania.Następnie powróciła do kłótni a chłopakiem.
Właśnie wtedy Nico, złapał mnie za rękę i bez sowa porwał w stronę tej burzliwej kłótni.
-Skończcie to, już jesteśmy.-Powiedział ostro.
-A gdzie Percy?-Zapytała Annabeth.
-Już idą, widziałem też Piper i Jasona, wykonują zadanie.
-Widzisz, mówiłem ci.-wtrącił sie Leo.
Spojrzałam na Rachel, która gorączkowo zapisywała coś na kartce, co kawałek rozglądała sie i sprawdzała czy nikt tego nie widzi. Była zestresowana, dlatego przestraszyła sie kiedy zobaczyła mnie. Przyłożyła drżący palec do ust, i zaczęła pisać szybciej. Kiedy skończyła odrzuciła ołówek jakby był przeklęty.A kartkę wcisnęła do kieszeni.
-Annabeth nie potrafię w pełni uzbroić trzech osób w 3 godziny, a jeszcze wszystko odpowiednio zamaskować.Po za tym...-zmierzył mnie wzrokiem.-Mam uzbroić tą różową słodycz?
Różową słodycz?! Spojrzałam na siebie, byłam ubrana w ciemne dżinsy i koszulkę obozową. Nie miałam przed sobą lustra, wiec wyobraziłam sobie siebie. O ile mnie pamięć nie myli miałam jasną oliwkową skórę, czarne długie włosy, przerażające duże oczy, jedno wściekle niebieskie drugie zaś ukryte pod opaską,czarne jak otchłań.Byłam wysoka i szczupła. W niewidzialnym pasie na plecach miałam ukryty miecz z nieniebiańskiego spiżu, a w przedniej kieszonce różdżkę. Posiadałam moce i sprawności które nie jednego wysłały by z płaczem do mamusi.A Leo, syn Hefajstosa(czyli jednego boga, a nie dwóch tak jak ja), śmie mówić o mnie "różowa słodycz ". O nie! Może i mam na imię Nicola, co nie jest zbyt bojowym imieniem, i staram sie być miła, ale charakter mój na pewno nie jest różowy! To bluźnierstwo!
Poczułam że moja dusza wypełnia sie bezdenną niezmierzoną czernią.Co zapewne odbiło sie na mojej twarzy, bo Leo spojrzał na mnie wpół przerażonymi, wpół zdziwionymi oczami.
Zaczęłam głęboko oddychać, nie chciałam znowu wpaść w ten szał co kiedyś. Jak wtedy, kiedy rzuciłam sie na Jacka.
-Dobra, luz, nie jesteś różowa-rzucił bez przekonania Leo, i dodał też coś niezrozumiale, co brzmiało jak: "Ale słodka na pewno"
Nie myślcie sobie że to brzmiało jak w tych romansidłach, kiedy to chłopak z sercem przepełnionym miłością, aż sie wylewa, mówi dziewczynie że jest słodka i kocha ją bardzo. Nie! To było bardziej jak obelga.Jakby to że jego zdaniem "jestem słodka"nie dawało mi prawa do bycia herosem, do walki czy innych zadań w których brudzi sie rączki.
Dobra może przesadziłam z tym "nie daje prawa do bycia herosem" przecież były półbodzy, dzieci Afrodyty. Niektórzy byli na prawdę super jak Piper. Ale niektórzy...ekhhh zakały Obozu.
Wtedy usłyszałam dudnienie.
-O i przybyli nasi chłopcy.-Powiedział Leo i przycisnął coś na pilocie.
Wejście do bunkra otworzyło sie. Weszli Percy, Zack i Jack.Percy podbiegł, i stanął obok Annabeth. Chłopcy szli powoli rozglądając sie uważnie po bunkrze.
Leo zaciągnął nas do jakiejś maszyny. Tam Annabeth wyjaśniła nam cel misji. Mamy przechwycić i sprowadzić smoka do Obozu.Mowa oczywiście o smoku mojej siostry. Tak, tak. Inne małe dziewczynki mają kociaczki, szczeniaczki, chomiki, rybki, czy inne małe zwierzątka. A moja siostra ma smoka. Tak, rozumiem anormalność tej sprawy.Ale przyzwyczaiłam sie. Odkąd dowiedziałam sie o mojej odmienności, przekonałam sie że mój wskaźnik: Nie normalna, łamana przez, Inna, sięgnął tysiąca i ciągle rośnie. U przeciętnej nastolatki, kiedy ten wskaźnik sięga 75, zapisuje sie ją do psychiatry, a przy 100, usypia lub zamyka w wariatkowie.
Leo, kazał nam opróżnić kieszenie.Potem po kolei kładliśmy sie na maszynie która przypominała trochę tą do tomografii komputerowej.Tylko ten okrągły tunel był ciemny i długi.
Pierwszy był Jack. Położył sie na wyciągu i wjechał do środka.
Leo podbiegł do panelu kontrolnego, wcisnął kilka przycisków i zaciągnął kilka przekładni.
-Dobra chłopie, teraz cie prześwietlę, podaj mi rękę-I ręka Jacka pojawiła sie w otworze koło panela.-Może trochę...zaboleć-powiedział Leo wbijając igłę w palec Jacka.
-Auu! Niee, co za ból...-krzyknął Jack.
-Nie o tym mówiłem.-Leo złapał kropelkę krwi do małej fiolki.-Ściśnij mi rękę.Zaraz sie zacznie.
Maszyna oświeciła ciało Jacka na granatowo.
Leo trzymał rękę luźną i wyprostowaną.
-Możesz mówić ale sie nie poruszaj. I mocno ściśnij, masz napiąć wszystkie mięśnie lewej reki.Dobra stary koniec, leżenie wyjeżdżamy.-Dodał po chwili.
Następny był Zack.Leo powtórzył wszystkie ruchy. I odłożył kolejną fiolkę z krwią na stolik.
Przyszła moja kolej.
Położyłam sie na zimny stół i wjechałam do środka. Było tu strasznie ciemno a ściany zdawały sie zbliżać, cho i tak było ciasno.
Nie lubię jak jest ciemno i cicho.Na szczęście cicho nie było.
Włożyłam rękę do otworu.Leo pobrał krew, maszyna sie włączyła.a ja poczułam że nie mogę sie poruszyć.
Wszystko było granatowe. Poczułam niewyobrażalnie wielki bul w klatce piersiowej. Leo mówił że może zaboleć, ale aż tak ! Czułam sie jakby coś wżynało mi sie w serce.Czy chłopcy czuli to samo?Jeśli tak to albo ja jestem słaba albo oni twardzi jak diamenty.Ścisnęłam rękę Leo bardzo mocno.Usłyszałam jak mówi że przesadziłam.Skoro mój uścisk był bolący to nie czuł sie teraz jak ja. Pomyślałam ze nie wytrzymam dłużej. Nie wyobrażalny ból przeszywał moje serce.
Usłyszałam Shene.
-Nie dotykaj jej krwi!
Potem trzask rozbijanego szkła.
-Leo wyjmij mnie stąd! Zabijesz mnie! -krzyknęłam ostatkiem sił.
Leo wyrwał rękę z mojego uścisku. Gorączkowo zaczął włączać jakieś przyciski. Walnął pięścią w panel kontrolny, a potem w tunel.
-Trzeba ją wyciągnąć nie psując urządzenia bo spali ją na popiół.
Percy odrzucił mój miecz i resztę rzeczy które mu dałam.Wyjął sztylet z pochwy Annabeth, i włożył w tunel.
Szybko go chwyciłam i przecięłam pasy.
Ktoś wyciągnął mnie za nogi. Oślepiło mnie światło. Jeśli Leo chciał mnie upiec mógł to zrobić ręcznie.
Ból ustał. Na szczecie.
-Nic ci nie jest. -Leo stał nade mną przestraszony.
Percy i Nico pomogli mi wstać.
Rozejrzałam sie zobaczyłam blade twarze, Annabeth i Rachel stały przestraszone bok mnie.
Zobaczyłam też Shene klęczącą nad czerwoną plamą na podłodze. To chyba była krew. Nie wiem, za szybko wsiąkła w posadzkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz